czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział 11

Powoli przesuwałem się w jej stronę, gdy nagle poczułem zimny, wywołujący gęsią skórkę powiew wiatru. Popatrzyłem na śpiącą obok mnie dziewczynę, która wyglądała tak słodko, że gdybym nie musiał, na pewno nie oderwałbym od niej wzroku.
            Delikatnie, starając się jej nie obudzić, odsunąłem kołdrę i wyszedłem z łóżka. W domu panowała dziwna, niezręczna cisza, a za jej echem odbijał się czyjś oddech. Otworzyłem drzwi od pokoju i rozglądając się uważnie szedłem w kierunku dochodzących odgłosów.
            Nie bałem się, ale miałem wrażenie, że ktoś znajduje się w domu i nie ma dobrych zamiarów. Zszedłem po schodach, najciszej jak umiałem i zapaliłem światło, rozejrzałem się dookoła, ale nic, ani – co najważniejsze – nikogo nie zauważyłem. A może tylko mi się wydawało, że coś słyszałem? Głęboko westchnąłem i ruszyłem w kierunku schodów, by wrócić do Patty, którą zostawiłem w moim łóżku. Taką samotną…
            *
            Ściskałem w ręce coś, co przypominało małą gąbeczkę do makijażu i patrzyłem na to z niedowierzaniem. Nie mogłem uwierzyć, że Charrol była wstanie w tak krótkim czasie skombinować aparat tlenowy, który nie wygląda jak taki, jak dla płetwonurków, choć właśnie owego się spodziewałem. Niestety, a może stety, przeliczyłem się, bo kuzynka stwierdziła, że nie wie, czy to „skoczy” razem ze mną, więc wolała nie ryzykować i nie obciążać mojego, i tak już nadszarpniętego organizmu.
            Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że to się uda. Nie miałem najmniejszej nadzieji na to, że w końcu uda mi się porozmawiać z tymi kobietami, ale mogliśmy spróbować. Więc jak zwykle położyłem się na plecach, w wygodnej pozycji i próbowałem zasnąć, tylko, że tym razem coś miało mi dopomóc.
           
            Teraz było inaczej. Gdy się obudziłem, nie czułem  się tak źle jak za każdym poprzednim razem. Mogłem oddychać, a odór jaki unosił  się w powietrzu nie przeszkadzał mi aż tak bardzo. Szedłem szybkim krokiem, starając się panować nad swoim oddechem, bo wiedziałem, że im szybciej będę oddychał, tym prędzej tlen się skończy, a liczyła się dla mnie każda sekunda.
            Mijałem znajome mi już zakamarki, aż w końcu poczułem ukucie w sercu i nadzieję, że uda mi się osiągnąć cel. I nagle ją zobaczyłem. Nie wyglądała tak, jak ją zapamiętałem. A może właśnie tak wyglądała?
            Kobieta o czarnych, długich włosach, które były poplątane i potargane, jakby właśnie wyszła z tornada, ubrana w czarną, podartą bluzkę, bluzę z kapturem, która straciła już na swoim kolorze. Oczy miała ciemne, jakby przesiąknięte tym, co się tutaj znajdowało. Twarz pokrywało błoto, w kącikach ust miała resztki zaschniętego jedzenia, a szczerzące się w moją stronę zęby, nie wróżyły nic dobrego.
            Spojrzała na mnie spode łba, po czym uśmiechnęła się, ale to wcale nie było urocze. Cofnąłem się parę kroków, niezbyt wiedząc, co mam zrobić i co się dzieje. Rozejrzałem się jeszcze raz dookoła i zdałem sobie sprawę, że to nie jest to samo miejsce, w którym spotkałem kobietę. Tam była jaskinia, w której znajdowały się dwa łóżka i stół z krzesłami, a w tym miejscu… W tym miejscu pierwszy raz zobaczyłem zwłoki martwego zwierzęcia.
            Nagle kobieta zacharczała jak wściekły, głodny wilk i zaczęła biec w moją stronę. Nie wiele myśląc, ruszyłem za siebie, byleby tylko mnie nie dorwała. Przewracałem się i obijałem o śliskie, umazane krwią ściany, omijałem zwłoki zwierząt, ale nie mogłem pędzić. Nie mogłem biegać tak, jak to robiłem w normalnym świecie. Moja szybkość gdzieś wyparowała, co było w tym momencie bardzo nie fair.
            Obróciłem się na moment, aby zobaczyć czy ona, a raczej to coś, za mną biegnie, ale pech chciał, że nie dawała za wygraną. Miałem wrażenie, że jeżeli teraz się zatrzymam, to rzuci się na mnie niczym głodne zwierze i pożre w całości, nie zostawiając nawet kości, a na śmierć jakoś nie miałem jeszcze ochoty.
            Zastanawiałem się co zrobić, by się obudzić, albo wyskoczyć z tego snu. Przyszło mi do głowy, aby wyciągnąć z buzi gąbeczkę tlenową, ale wtedy szybko bym osłabł z sił i możliwe, że nie zdążył bym skoczyć.
            Odwróciłem się do kobiety i ustałem w miejscu. Nie miałem innego wyjścia jak stoczyć z nią walkę, bo uciekać wiecznie nie mogłem. Zdumiona, ale nadał patrząca na mnie jak na jedzenie tymi swoimi czarnymi oczyma, ustała i głośno się zaśmiała. Spojrzałem na nią zdumiony, unosząc jedną brew.
            — Odważny jesteś, chłopcze – zabrzmiał jej niski, wyraźny i przeraźliwy głos, który wywołał na mojej skórze ciarki. W tamtym momencie pożałowałem swojej decyzji. — Życie nie jest ci miłe, a ty i tak nie znajdziesz tego, kogo szukasz. – Usłyszałem w jednym momencie, a w drugim potwór biegł w moją stronę.
            Nie zdążyłem się zorientować, a już leżałem na ziemi, przygnieciony ciężarem jej ciała. Przygniotła mnie kolanami na brzuchu, owinęła nogi swoimi nogami, a ręce przykleszczyła dłońmi, tusz obok mojej głowy. Jej twarz zwisała prosto nad moją, z otwartą buzią wyglądała jeszcze straszniej. Poczułem jak wzrasta we mnie ogień, który chce eksplodować i to właśnie zrobiłem. Nie zważając na nic, moje ciało zaczęło płonąć, ale nim zapaliło się na dobre, wielkim i silnym podmuchem wiatru strąciło kobietę ze mnie tak, że odleciała parę metrów dalej.
            — Za każdym razem — Podniosła się z ziemi i otrzepała — kiedy tutaj wejdziesz — popatrzyła na mnie złowrogo — wiedz, że będą czekać na ciebie niespodzianki. Nie pójdzie ci tak łatwo jak myślałeś, jesteś silny, a siłę w tych czasach trzeba trenować. — Uśmiechnęła się krzywo. — Pamiętaj, tutaj nic nie jest takie jakie się wydaje. To nie ziemia mój drogi, to jest piekło. A w piekle rodzą się najlepsi.
            Po czym zniknęła, a ja poczułem, że robi mi się słabo i nagle pustka, ciemno i jedna myśl: czy tak wygląda piekło?

***
            — Do jasnej cholery, co się ze mną dzieje?  Co ja robię, świruję? Naprawdę. Gdzie ja jestem? Halo, jest tutaj ktoś, halo? To nie jest śmieszne, naprawdę, to nie jest śmieszne! Haaaalo?! Kim jesteś, idioto?! Wypuść mnie! Kurwa mać, ja nie przeklinam, ale mnie wypuść! Wypuść mnie, przecież ja ci nic nie zrobiłam! No błagam wypuść mnie, wypuść?! Słyszysz mnie? Halo?! Słyszysz, co ja ci zrobiłam, czego ode mnie chcesz? Zgwałcisz mnie? Odezwij się do mnie w końcu ty pierdolnięty chamie! Słyszysz mnie?! Pytam, słyszysz?!


___________________________________________________________________
Rozdział jest, napisany pod wpływem impulsu, wena mnie naszła, no i właśnie to jest to, czego mi brakowało. WiEM, czemu mam blokadę. Bo zawsze pisałąm w nocy,w  spokoju, przy telewizorze i właśnie dziś tak jest, no może bez telewizora, ale... Już, już przestaję gadać. Komentujcie!  :) 
Myślę, że rozdział mi się udał xd  

piątek, 1 lipca 2016

Rozdział 10

Notka* A więc jest, kolejny rozdział, w którym coś zaczyna się dziać. Niedługo jadę na urlop, więc może znajdę troszkę więcej czasu na nadrobienie waszych blogów, a trochę tego jest, nie ukrywam :D
A narazie życze miłego czytania! :)



                Moja głowa pękała, a oczy piekły, jakby ktoś nasypał mi do nich garść soli. Powoli podniosłem się z łóżka i rozejrzałem wokoło. Gdy zobaczyłem, że nie znajduję się w swoim domu, zmarszczyłem brwi i skupiając się najbardziej jak potrafiłem, próbowałem sobie przypomnieć co się stało.
                Nagle do pomieszczenia weszła Charrol, blondynka w krótkich, kręconych włosach i okularach. Szybkim krokiem przemierzyła kuchnie, a z niej wpadła prosto do salonu, trzymając w ręce jakąś czarną teczkę, co jak się później okazało nie było teczką, a laptopem.
                — Co ja tutaj robię? — spytałem, marszcząc brwi i trąc ręką swoją głowę, która nadal cholernie bolała.
                — Musimy porozmawiać — powiedziała, po czym rozejrzała się dookoła, jakby ktoś miał nas przyłapać na czymś niestosownym — ale to musi zostać między nami.
                Popatrzyłem na nią jak na wariatkę, ale wiedziałem, że ona była do tego przyzwyczajona, więc pozwoliłem jej mówić, bo ciekawość była silniejsza.
                — Nie pomyśl, że jestem głupia, ale wiesz, że od jakiegoś czasu czytam w myślach? — Skinąłem głową. — Więc wiesz też, że w twoich również. — To już niezbyt mi się podobało, ale czekałem na dalszy rozwój wydarzeń. — Wiem o twoich snach, a tak szczerze, to wcale nie są to sny… — zamilkła i patrzyła na to, jak zareaguję.
                — Do tego wniosku zdążyłem dojść już sam… — powiedziałem powoli, nie zważając na jej przegraną minę, bo była pewna, że powie mi o tym pierwsza.
                — Mniejsza o to, patrz. — Otworzyła laptopa i okazała mi jakiś szkic, z którego niewiele rozumiałem. — To są miejsca, w których jesteś wyczuwalny. Znaczy…  w których mogę czytać twoje myśli. — Przyjrzałem się masie kropek na ekranie i zdałem sobie sprawę, że ona najzwyczajniej w świecie mnie śledzi. — Wcale cię nie śledzę, po prostu próbuję rozwiązać nurtującą nas zagadkę — odpowiedziała na moje myśli.
                Popatrzyłem na nią z ironią, ale wiedziałem, że chcąc czy nie chcąc, ona i tak będzie je słyszeć.
                — A więc to są miejsca, w których słyszę twoje myśli. Zazwyczaj jest to dom, szkoła, las i ogólnie dostępna okolica, w której mieszkamy, ale jest jeden mały szczegół, który zaczął mnie irytować. Mianowicie, od jakiegoś czasu, gdy idziesz spać, ja przestaje cię słyszeć. Ale nie zawsze. Tylko czasami. Twoje myśli są dla mnie niedostępne wtedy, gdy przenosisz się… Z moich wyliczeń, gdzieś głęboko pod ziemię, ale też nie jestem tego do końca pewna.
                Biorę pod uwagę fakt, że pod ziemią jest mała ilość tlenu, co – jak sądzę – doprowadza cię do tego, że w pewnym momencie tracisz swoją siłę i mdlejesz, nie dochodząc do celu, w jakim tam poszedłeś, ale mam pewne rozwiązanie, które może nie koniecznie ci się spodobać, ale możemy zaryzykować i odkryć to, co tam na ciebie czeka. — Uśmiechnęła się zwycięsko, a ja patrzyłem na nią jak otępiały, niezbyt wiedząc, jak mam na to zareagować. 
                — A więc, jaki to pomysł?
                — Myślę o tym, aby założyć ci maskę tlenową na noc. Jeżeli się teleportujesz, a jest to możliwe tylko dlatego, że zaczynasz biec z ogromną prędkością, ale zamiast biegać, to skaczesz czasoprzestrzennie, czyli przenosisz się gdzieś, gdzie chcesz się przenieść…
                — Ale za pierwszym razem nie chciałem się nigdzie przenosić! — krzyknąłem, przerywając jej monolog.
                — Za pierwszym razem coś cię tam ściągnęło, ale nie wiem też dokładnie co to było. Żeby się dowiedzieć, musielibyśmy, znaczy ty byś musiał — poprawiła się, widząc mój wzrok — odnaleźć owe kobiety i dowiedzieć się czegoś więcej.
                — Ale jak? — spytałem poważnie, czekając na jej odpowiedź, ale ona tylko się zaśmiała i puściła do mnie oczko. 
*
                — Wcale cię nie olewam, skarbię. — Mówiłem do telefonu, chociaż miałem wrażenie, jakby ona stała zaraz obok mnie.
                — A ja mam takie wrażenie, jakbym była ci obojętna. — Usłyszałem i odwróciłem się, bo głos nie dobiegał z telefonu, tylko zza moich pleców, ale nikogo tam nie było.
                — Przestań i dawaj do mnie, bo mi cię brakuje.
                — I to chciałam usłyszeć. — Po czym usłyszałem sygnał rozłączenia, ale miałem jakieś wrażenie, jakby temu sygnałowi towarzyszył cichy chichot.

                Wyszedłem z kuchni i wchodząc do salonu zauważyłem, że na stole leży kartka, której jeszcze przed momentem nie było. Podniosłem ją i przeczytałem: „Wiesz, że jestem wszędzie? J

niedziela, 26 czerwca 2016

Rozdział 9

Notka!!!!
Boziu drogi, udało mi się coś naskrobać. Nie, nie będziecie zaskoczeni, bo w sumie... Nic nie wprowadzam nowego, ale przynajmniej coś napisąłam i przełamamłam ten masakryczny etap "nie wiem co napisać, jak wybrnąć z sytuacji, wiem co będzie dalej, ale nie wiem jak" :D
A więc po trzech miesiącach jest krótki, ale jednak mający jakiś sens, kompletnie nie sprawdzany pod względem błędów rozdział.
Miłego czytania :*
Ps. do wszystkich kiedyś zajrzę i wszystkich nadrobię, obiecuję. Naprawdę. Ale aktualnie nie mam czasu żyć. 





                Ostatnio nie potrafiłem zapanować nad swoimi mocami i pokazywanie się w miejscach publicznych lub przebywanie wśród ludzi było dla mnie nie lada wyzwaniem. Każda próba kończyła się na tym, że musiałem jak najszybciej wrócić do domu, czyli w moim przypadku był to las.
                Spędzałem wśród zieleni całe dnie, czasem nawet noce. Zdarzało się tak, że bieganie nie męczyło mnie w ogóle, zaś kule ognia jakie z siebie wyrzucałem przypominały wielkie, okrągłe kule do kręgli. Nie raz zdarzyło mi się biec po wodę do jakiegoś strumyka, bo las zaczynał płonąć.
                Miałem dosyć świata. Ludzie, których kochałem, i na których mi zależało odchodzili. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczego tak się dzieje. Może nawet nie chciałem. Najpierw odeszła Cara, z którą nie miałem kontaktu już bardzo długo, ale cały czas o niej myślałem. Później Russel, który obraził się nie wiadomo o co, a wszelkie próby jakiegokolwiek odzewu spełzały na niczym. Mój tato również zachowywał się jakoś dziwnie, a mama cierpiała przez to, choć  próbowała to ukryć.
                Nie rozumiałem tylko dlaczego została Patty. Ona była zawsze i wszędzie, a odkąd była – nie było nikogo innego. Gdzie bym nie poszedł czułem jej obecność. Obecność, która przytłaczała a za razem tak cholernie mnie nęciła.
                Nie, żeby zależało mi tylko na seksie, ale…
                Miewałem dziwne wrażenie, że gdy ta dziewczyna pojawiała się obok, to świat wirował mi przed oczami, a tylko jej obraz był takim idealnym.  Siedząc w domu, w salonie, widziałem kiedy się zbliża, a gdy już weszła bez pukania – jak do siebie – i powiedziała swoim słodkim głosem: cześć! – to nie było już myśli o niczym innym. Mózg mi wariował, serce uderzało, jakby chciało zrobić z mojej klatki piersiowej kotlety, a nogi były niczym wata. Chciałem tylko chwycić ją za rękę, zaprowadzić do pokoju i kochać się z nią do rana.
                I zazwyczaj tak też robiłem. 
                Tylko to nie było normalne. Kochałem się z nią, a ona odchodziła. Jednak nawet gdy wiedziałem, że jej przy mnie nie ma, to czułem nadal jej obecność. Jakby była niewidoczna, ale dalej obok mnie lub za moimi plecami. Czasem nawet przyłapywałem się na tym, że zaczynałem do niej mówić, a po jakimś czasie, gdy się spotykaliśmy i chciałem jej o tym opowiedzieć, ona mówiła, że już to wie. I to było dziwne.
                Jeszcze dziwniejsze było to, że moje sny z dwiema kobietami pojawiały się coraz częściej, a ja nie wiedziałem kim one były. Te sny doprowadzały mnie do obłędu, bo za każdym razem kiedy one mi się śniły, budziłem się wyczerpany, wykończony i zmęczony życiem, a ubrania cuchnęły jak stare, zgniłe mięso.
                Próbowaliśmy razem z mamą znaleźć jakieś logiczne rozwiązanie, ale dobrze wiedzieliśmy, że rozwiązanie nie będzie logiczne. Więc czekaliśmy, aż kobiety dadzą nam jakąś wskazówkę.


                Jak zwykle obudziłem się w brudnej i śmierdzącej piwnicy. Ten schemat się powtarzał, uważałem tylko, aby się nie przewrócić i nie zasnąć, zanim nie spotkam kobiet, o które mi chodziło.
                Wiedziałem, że śnię, ale byłem też w stanie kontrolować sytuację, po kilku takich próbach w końcu się tego nauczyłem, a co najważniejsze, nauczyłem się również rozpalać płomień i świecić jak latarnia.
                Szedłem korytarzem, mijałem zwłoki zwierząt i co jakiś czas puszczałem tak zwanego pawia. Mój organizm nie reagował zbyt dobrze na ten odór. Po pewnym czasie zauważyłem jednak, że moje wymiociny nie znikają, a za każdym owym snem, było ich więcej, co dowodziło tylko tego, że moje podejrzenia były słuszne.
                To nie były sny, a teleportacje. Miałem wrażenie, że kobiety chcą mnie o coś prosić i jakimś magicznym cudem sprowadzają mnie do siebie. Nie wiedziałem tylko w jakim celu i dlaczego akurat mnie. Podejrzewałem, że jeżeli się dowiem, nie będą to miłe informacje i będę, chcąc nie chcąc, wplątany w coś, co niekoniecznie będzie dla mnie przyjemne. Ale wiedziałem, że muszę pomóc tym kobietom bez względu na konsekwencje, w końcu po coś wybrały właśnie mnie.
                A więc czekałem na sytuację, w której w końcu je poznam i dowiem się czego ode mnie chciały, co dzień idąc spać, a spałem coraz częściej, starałem się trafić w tamto miejsce, a kiedy już się tam znalazłem – nie opaść od razu z sił.
                Pewnego razu udało mi się ujrzeć kawałek jednej z owych dam, była ubrana cała na czarno, długie, gęste i czarne jak smoła włosy owijały się wokół jej twarzy, białej – jak u trupa. Spojrzała w moje oczy, a ja resztkami sił zobaczyłem w nich nadzieję. Nadzieję, którą we mnie pokładała.

                — Siostro, on nas widział! Pomoże nam! — Usłyszałem i jak zwykle obudziłem się w swoim świecie. 

czwartek, 10 marca 2016

Rozdział 8

         Otworzyłem oczy i zastanawiałem się, gdzie właściwie się znajduję. Na moim ciele pojawiły się dziwne dreszcze, które były spowodowane temperaturą, jaka panowała w owym pomieszczeniu. Nie byłem w stanie nic zauważy żyć, ponieważ moje oczy nie przyzwyczaiły się jeszcze do ciemności w jakiej się znalazły.
         Niezgrabnie podniosłem swoje ciało do pozycji kucającej, co było nie lada wyczynem, gdyż każdy mój ruch, sprawiał mi tak ogromny ból, jakby ktoś wbijał we mnie tysiąc igieł wielkości noża. Ukucnąłem więc, krzywiąc się z bólu i po omacku poszukałem podłogi. Wzdrygnąłem się już po pierwszym dotyku, bo moja ręka natrafiła na śliską maź. Wolałem nie myśleć, czym ona była. Odór, jaki unosił się w powietrzu sprawiał, że żołądek podchodził mi do gardła i modliłem się tylko o to, żebym nie zwymiotował na siebie, bo śmierdziało by jeszcze bardziej.
         Co ja tu robiłem? I jak się tutaj znalazłem? Te pytania cały czas krążyły mi po głowie, ale nie miałem pojęcia, jak mam na nie odpowiedzieć. Pamiętałem tylko, że rozmawiałem z kuzynką przez telefon i umówiliśmy się na spotkanie, a później pobiegłem do pokoju, wziąłem kurtkę i… I no właśnie, co się działo później, tego już nie wiem. Ciemność.
         Moim przemyśleniom coś przerwało. Dokładnie, to było coś, a nie ktoś.
         Zamknąłem oczy, bo światło jakie rozbłysło w pomieszczeniu było tak mocne, że nic nie widziałem, ale gdy je otworzyłem, to miałem ochotę zamknąć je z powrotem.
         Znajdowałem się w jakimś ciemnym, brudnym pomieszczeniu. Brudnym, to mało powiedziane. Ściany były z szarej, nie otynkowanej cegły, co przypominało stare piwnice w przedwojennych budynkach. Przyozdabiały je setki pajęczyn, mieniących się w różnych kolorach i oblepiających się kurzem, gdzie nie gdzie  można było dostrzec małego albo całkiem pokaźnych rozmiarów pajączka, który przechadzał się, niczego nie podejrzewając.  Na środku ścian były wielkie, blado czerwone lub fioletowe plany, rozpryski. Podejrzewałem, że była to krew.
         Serce waliło mi, niczym młot. Byłem przerażony i rozkojarzony, gdyż zapach, jaki czułem, nie pozwalał mi się skupić na niczym, prócz niego.  Zgnilizna! Tak, to było to! Dokładnie, czułem zapach zgnilizny, jakby jakiejś padliny, która już zdążyła się dość mocno rozłożyć.
         Jakiś wewnętrzny głos kazał mi się podnieść i iść w stronę korytarza, na którym nadal było ciemno. Mimo bólu, jaki mnie przeszywał, podniosłem się i ruszyłem przed siebie. Niechcący spojrzałem na podłogę i nie zwracając już na nic uwagi, wydaliłem resztki pokarmu, jaki pozostał w moim brzuszku. Śliska maź, którą dotykałem, wcale nie była mazią… Miałem racje, były to resztki jakiegoś martwego zwierzęcia.
         Gdzie ja, do cholery, jestem?  — Zastanawiałem się, rozglądając na boki, aby niczego więcej już nie dotknąć. Szedłem wąskimi, ciemnymi korytarzami, starając się nie upaść. Miałem ze sobą telefon, który oświetlał mi drogę, lecz oczywiście, nie było zasięgu. No, kto by się spodziewał? 
         Nie wiedziałem, ile już się tam znajdowałem, ale z minuty na minutę czułem się coraz gorzej, a moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Głowa pulsowała niemiłosiernie, kręgosłup łamał mi się na części, a żołądek pracował ponad swoje siły, co jakiś czas wydalając ostatni pokarm, jaki miał. W buzi miałem sucho, niczym na pustyni, a końca tych przeklętych korytarzy nie było widać, ale co się dziwić, jeżeli w ogóle nic nie widziałem?
         Beznamiętnie oparłem się o lepiącą ścianę i osunąłem w dół. Położyłem się na boku, ale nie dałem rady utrzymać swojego ciała w tej pozycji i chcąc nie chcąc, podłożyłem rękę pod głowę i oparłem o nią czoło, kierując swoją twarz w stronę śmierdzącej ziemi.
         Powoli czułem, jak odlatuję, gdy nagle usłyszałem głos.
         WILLIAM! WILLIAM!
         Podniosłem głowę by spojrzeć na tego, kto mnie woła, ale nie poznawałem kobiet, które do mnie mówiły. Ich głosy wydawały mi się znajome, jednak byłem tak wykończony, że nie mogłem się wytężyć, aby dostrzec ich twarze. Zamknąłem oczy i odpływałem, słysząc ich rozmowę
         — Musimy mu pomóc! — mówiła jedna.
         — Wiem, inaczej tu zostanie! — Przekrzykiwała druga.
         — On jest naszą jedyną deską ratunku!
         — Nie może tu zostać, nie może!
         —Ale co mamy zrobić?
         — Masz jeszcze kolodrono?
         — Nie chcesz chyba mu tego dać?
         — Przecież dla nas nie wystarczy, a on jest młody, może da radę.
         — A jak nie będzie pamiętał?
         — A może będzie, inaczej zostaniemy tu na za…
         To było ostatnie, co usłyszałem, zanim odleciałem w krainę snu.


         — Nathan, co się z tobą dzieje? — usłyszałem głos matki, która stała w kuchni i patrzyła rozwścieczonym spojrzeniem na ojca.
         — Daj mi święty spokój! —krzyknął tata i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.
         Mama oparła się o blat stołu i schowała twarz w dłoniach.  Podszedłem do niej i przytuliłem ją mocno.
         — Nie płacz, mamo. — Wyszeptałem.
         Kobieta spojrzała na mnie i zrobiła dziwną minę.
         — Czemu tak wyglądasz?
         — Miałem bardzo straszny sen.

         — I dlatego masz twarz we krwi? — otworzyła oczy ze zdziwienia, a ja spojrzałem w lustro. Byłem przerażony.

niedziela, 6 marca 2016

Rozdział 7

Notka*
Witam wszystkich, na samym początku pragnę przeprosić za moją nieobecność oraz za to, że nie zaglądam do waszych blogów, ale jak już wcześniej wspomniałam, naprawdę krucho u mnie teraz z czasem. Pracuję siedem dni w tygodniu, po pracy jestem zmęczona, kąpiel, jedzenie i spać, a jeżeli mam dzień wolny, to spędzam go z moim chłopakiem.
Bardzo tęsknie za wami, za waszymi opowieściami i komentarzami.
Dziś znalazłam troche czasu, więc napisałam, co prawda krótki, ale napisałam rozdział. :)
Pryzjemnego czytania i obiecuje, że jeżeli tylko znajdę czas, to nadrobie wasze blogi.
Nie zostawiajcie mnie!
Pozdrawiam, buziaki. :)

.................................................................................................................................................

          Pomijając fakt, iż jestem ostatnim, skończonym, skreślonym i aroganckim dupkiem na całym świecie, to nie wiem, jak to się stało, ale jakoś tak wyszło. Otworzyłem oczy i ujrzałem ciało kobiety, jakiego nigdy przedtem nie widziałem. Miała delikatne rysy twarzy, a za razem były tak wyraziste, że poznałbym ją z tysiąca kilometrów, choć wiem, że to nie możliwe. Jej tors był przykryty kołdrą, ale jedna zgrabna noga wystawała tusz ponad nią. Siedziałem chwilę na łóżku i przypatrywałem się dziewczynie, dla której kompletnie straciłem głowę, która zawładnęła moim życiem, umysłem, ciałem i zdecydowanie ciałem.  Bałem się, że podczas tej nocy mogę zrobić jej krzywdę, ale to, co się działo było tak przyjemne, że nie miałem ochoty wybuchnąć. Mimo tego, iż był to pierwszy raz, to wcale nie skończył się po dwóch ruchach, jak często się dzieje w takich przypadkach. Przeżywałem przyjemność, jakiej nigdy wcześniej nie zaznałem, a każdy ruch był dotykiem motyla, który unosił mnie od gwiazd.  Jakimś cudem jednak, szybowałem tusz pod niebiosami, nie mogąc wznieść się wyżej, jakoby coś mnie chamowało. Dzięki temu ta przyjemność była najlepszą z najlepszych i trwała dość długo.
         Patrząc na dziewczynę, zadałem sobie pytanie, czy ta noc wyglądała by tak samo, gdyby na jej miejscu była Cara?  A może byłaby lepsza? Z drugiej strony można podejrzewać, że bym się zawiódł, że Cara nie dałaby mi tego, co może dać mi Patty. Doszedłem do wniosku, że wolę tego nie sprawdzać, bo pomimo tego, że dzisiejsza noc była cudowna, laska kręci mnie niesamowicie, to nadal żywię uczucie do Cary, więc wolałem nie ryzykować, żeby nie poczuć… Straty czegoś, co mogło być lepsze.
         Zszedłem do kuchni, wyciągnąłem torebkę herbaty z szafki , zauważyłem, że w domku panuje dziwna cisza. Rozejrzałem się dookoła i nagle, jakby z ziemi, pojawiła się moja mama.
         — Nie strasz mnie! — krzyknąłem, cofając się krok do tyłu i łapiąc za klatkę piersiową.
         — Coś ty taki zdenerwowany? — Mama zaśmiała się, klepiąc mnie w ramię. — Jak dzisiejsza noc?  — dodała.
         — W porządku. — Zaczerwieniłem się.
         — Myślę, że lepiej niż w porządku, ale okej, nie będę wnikać w szczegóły. —Puściła oczko i skierowała się w stronę schodów.
         Odniosłem wrażenie, że mama była jakaś dziwna. Nie to, żebym myślał, że coś z nią nie tak, ale moim zdaniem, zachowywała się nienormalnie. Gdyby chodziło  o Carę, to nie miałbym nawet czego szukać w domu. Rodzice zawsze byli źle nastawieni do naszego związku, pomimo tego, że ja traktowałem tę dziewczynę serio. Może to dlatego, że ona nie była taka jak ja? Taka jak oni? Może to był czysty rasizm? Patty jest idealną kandydatką na moją dziewczynę w ich mniemaniu, ponieważ przy niej nie muszę się hamować czy też bać, że wyjawię swoje moce. Może mają rację?

         — No nie pierdol, stary, że bzyknąłeś tę laskę! — To nie było pytanie, a stwierdzenie.
         — Russel, proszę cię. Nie będę ci opowiadał o swoich  wyczynach. — Przewróciłem oczami.
         — Ja ci zawsze mówię o moich!
         — Ale ja się nie pytam!
         — Czyli nie mam ci mówić? — oburzył się.
         — Daj spokój.
         Siedzieliśmy na kanapie w salonie i oglądaliśmy jakiś beznadziejny program w telewizji, kiedy Russ zaczął zadawać głupie pytanie, na które wcale nie miałem zamiaru odpowiadać.  Wkurzało mnie jego zachowanie, ponieważ on myślał, że jeżeli on opowiada mi o swoich wyczynasz, to ja będę robił to samo. Co to, to nie.
         Minęła dłuższa chwila, kiedy stwierdził, że idzie do domu.
         — Ej, no co ty, jesteś zły? — spytałem.
         — Jak byłem ci potrzebny do wysłuchiwania tego, jak bardzo cierpisz po stracie Cary, to byłem przy tobie, ale teraz, gdy mógłbyś opowiedzieć mi o czymś, co mnie interesuje,  to ty mnie zbywasz! — Spojrzał na mnie, a ja poczułem się jakoś nie swojo.
         — Nie, no co ty! Nie zbywam cię, po prostu uważam, że o takich sprawach się nie opowiada!
         — To ja już pójdę. — powiedział oschle i wyszedł,  trzaskając drzwiami.
         Usiadłem powrotem na łóżku i zdałem sobie sprawę, że odkąd w moim życiu pojawiła się Patty, zmieniło się ono diametralnie. Najpierw straciłem dziewczynę, którą kochałem nad życie, nie wiadomo dlaczego, ponieważ strzeliła na mnie focha za nic, a teraz mój najlepszy przyjaciel zachowuje się tak, jakbym nic dla niego nie znaczył, choć znamy się tyle lat i nigdy, ale to przenigdy się nie klóciliśmy.
         Do pokoju wszedł mój ojciec, którego nie widziałem od wczoraj.
         — Cześć, tato. Jak tam? — spytałem.
         — Daj mi spokój, jestem zmęczony. — Odburknął Nathan, a ja spojrzałem na niego, jak na ducha.
         Mój idealny, wzorowy i zawsze uprzejmy ojciec, powiedział do mnie, żebym dał mu spokój? O co chodzi? Nie rozumiałem, co się dzieje, ale naprawdę miałem złe przeczucia. Wszyscy, na których mi zależało, zaczynali mnie olewać,  dzięki czemu zaczynałem czuć się coraz bardziej samotny i skrępowany.
         — Tato, dlaczego tak do mnie mówisz?
         — Powiedziałem, żebyś dał mi spokój! — warknął, robiąc przy tym taką minę, że zjerzyły mi się włosy na plecach, których nie mam. Wiodłem za nim wzrokiem, dopóki nie zniknął za ścianą, po czym odetchnąłem z ulgą, upuszczając z siebie całą złość, jaka we mnie zagościła.
         Usłyszałem dzwonek telefonu i zobaczyłem, że dzwoni moja kuzynka.
         — Co jest? — Przyłożyłem telefon do ucha.
         —Chłopie, coś jest nie tak. — Usłyszałem rozhisteryzowany glos dziewczyny.
         —Co się dzieje?
         — No właśnie nie wiem! Ale nic dobrego! Moja mama nie chce ze mną rozmawiać.
         — A co powiedziała? — zdziwiłem się.
         — Żebym dała jej spokój. Przyjaciółka też się na mnie obraziła.
         — No to mamy problem, dziewczyno. Kawiarnia za pół godziny.
         — Ok. — Usłyszałem, po czym szum zastąpił dźwięk rozłączającego się połączenia.
         No to mamy problem — dodałem w myślach.

sobota, 6 lutego 2016

Rozdział 6

                Próbowałem skupić się na lekcji, siedząc w drugim rzędzie i patrząc na zapisaną algorytmami tablicę, ale nie wychodziło mi to najlepiej. W mojej głowie zaprzątały się setki myśli, które najwyraźniej nie były matematyką. Cara siedziała trzy ławki za mną i co chwilę słyszałem jej śmiech, który przyprawiał mnie o dreszcze. Nie odzywała się do mnie już od kilku dni, a ja nic nie robiłem, aby zaprzestać tej sytuacji. Bo co miałem zrobić? Kobieta jest dziwnym stworzeniem i obraża się, Bóg wie za co. Niby jest niedostępna, niby nic od ciebie nie oczekuje, ale jeżeli nie idzie po jej myśli, to po prostu strzela na ciebie focha i nie można się do niej dodzwonić, a jak próbujesz podejść i zagadać, odwraca się na pięcie i odchodzi, ignorując cię najnormalniej w świecie. To wkurzające, gdy nie mogę nic jej wytłumaczyć.
         Gdy usłyszałem dzwonek na przerwę, odetchnąłem z ulgą. Miałem dość tej chorej sytuacji, więc poczekałem przed klasą na dziewczynę. Wychodząc, zobaczyła mnie i automatycznie odwróciła się i zaczęła iść w drugą stronę. Podbiegłem do niej i chwyciłem ją mocno za ramię, aby mi nie uciekła. Zatrzymała się i spojrzała na mnie takim wzrokiem, którego nie zapomnę do końca życia.
         — Czego chcesz? — wysyczała przez zaciśnięte zęby.
         — Cara, musimy porozmawiać — odpowiedziałem, nadal nie puszczając jej ramienia.
         — Nie chcę z tobą rozmawiać, jakbyś nie zauważył.  — Szarpnęła się mocniej, aby uwolnić się z uścisku mojej ręki.
         — Mnie to nie obchodzi, czego ty chcesz — warknąłem — kocham cię i nie zamierzam tolerować takiego zachowania.
         — Ty mnie kochasz? — Zaśmiała się, a ja poczułem mocne ukucie w moim sercu, bo dziewczyna, którą darzyłem uczuciem, o jakie się nigdy nie podejrzewałem, właśnie wątpiła.  — Dobre sobie.
         — Ja cię naprawdę kocham, ale ty myślisz, że jak nie mogłem przyjść do ciebie na noc, to znaczy, że nie darzę cię uczuciem? — Byłem wściekły, moim ciałem miotały takie emocje, że miałem wrażenie, iż zaraz zapłonę i to dosłownie. Przypomniałem sobie słowa mojej matki, która ostrzegała mnie, że tak się może zdarzyć, dlatego opanowałem oddech i spokojniejszym już głosem, kontynuowałem. — Kobieto, nie wiem, czym dla ciebie jest miłość, ale na pewno nie jest tym, o czym mówisz. Jak mogę ci udowodnić moje uczucia? Sypiając z tobą?
         — Już je udowodniłeś. — Spojrzała na mnie, miała łzy w oczach, ale powiedziawszy to, odeszła pewnym siebie krokiem w kierunku grupki koleżanek, które na nią czekały. Odwróciła się, stojąc przy nich i bezgłośnie szepnęła do mnie.
         Nie musiałem słyszeć jej słów, wystarczy, że widziałem ruch jej warg. Nigdy nie myślałem, że go zobaczę, a na pewno nie w takim momencie. Bezgłośne „koniec z nami”, zrujnowało moje życie. W jednym momencie byłem najszczęśliwszym chłopakiem na całym świecie, a w drugim poczułem, że ten świat właśnie się zawalił. Stałem tam i widziałem mijających mnie ludzi, ale oni nie mieli znaczenia. Słyszałem głosy, które mówiły do mnie, żebym się przesunął, wyzywały mnie, że nie stoi się na środku korytarza, bo tamuję ruch. Nie miałem siły się ruszyć, moje nogi przyklejone były po płytek na szkolnym korytarzu, a wzrok podążał za dziewczyną, która już nie była moja. Zastanawiałem się, jak można stracić coś, co się kocha nad życie i jednocześnie nie móc za tym pobiec, chociaż się to widzi.
         Nagle korytarz opustoszał, uczniowie weszli do klas, a ja nadal stałem jak słup elektryczny, który nie może się ruszyć. Pierwsze otępienie gdzieś się ulotniło, a w jego miejsca przyszła wściekłość. Poczułem rosnące we mnie ciśnienie, pulsującą krew w żyłach, walące jak młot serce i taką adrenalinę, którą człowiek czuje po zażyciu piguł, ale nie jednej, a kilkudziesięciu. Chwyciłem za plecak, który leżał pod ścianą i najszybciej jak potrafiłem, nie ujawniając przy tym swoich mocy, wybiegłem ze szkoły. Świat, jakby czując mój ból, płakał, a krople, które spadały na moją twarz, włosy i resztę ciała były tak zimne, jak lód w czterdziesto minusowej temperaturze. Gdy znalazłem się już poza zasięgiem kamer ze szkoły, udając się do lasku za budynkiem, dałem upust swoim emocjom. Przebierałem nogami tak szybko, jak jeszcze nigdy dotąd. Drzewa, które mijałem  nie miały kształtu, widziałem tylko cienie, miałem problem, żeby ominąć co niektóre gałęzie, więc obrywałem jedną za drugą w twarz. Poczułem, jak zaczynam się unosić. Moje ciało nie biegło, ono leciało, prosto przed siebie, jakby miało jakiś cel, którego nie rozumiałem. Nie miałem siły, aby myśleć, ale w głowie pojawiał się obraz uśmiechniętej dziewczyny, która przytula mnie do siebie. Jej długie brązowe włosy oplatały moją szyję. Łzy same zaczęły cisnąć mi się do oczu, a po mimo tego, że leciałem, to właśnie w tamtym momencie zorientowałem się, że płonę. Nie wiem, jak wyglądałem, ale wydaje mi się, że gdyby ktoś mnie zobaczył, pomyślałby, że jestem spadającym meteorytem, który leci tusz nad ziemią i zaraz wybuchnie. Dokładnie  tak się czułem, ale nie wiem, czy można było wybuchnąć bardziej, niż już to zrobiłem.
         Opadając z sił, upadłem na kolana i zacząłem  płakać jak małe dziecko po utracie kogoś ważnego. Chyba właśnie tak było, pomimo tego, że byłem prawie szesnastoletnim chłopcem, to nadal byłem dziecko i straciłem coś, czego nie chciałem oddać nikomu. Może nie tyle straciłem, co ona mnie zostawiła. Bałem się, że już nigdy jej nie odzyskam i miałem przeczucie, że moje obawy są słuszne. Z mojego gardła wydobył się krzyk, niewyobrażalnie głośny, jak ryknięcie rozwścieczone lwa, po czym upadłem na ziemię, łkając bezsilnie.

         — Will, co się stało? — Usłyszałem głos matki, która weszła do mojego pokoju. Nie poszedłem do szkoły pierwszy raz odkąd pamiętam. Nie miałem siły patrzeć na Carę i jej roześmianą twarz, podczas gdy moje serce było pociachane na milion kawałków, oczy czerwone jak u narkomana, a twarz tak biała, że sam bałem patrzeć się na siebie w lustrze, bo bałem się, że umarłem, tylko jakimś cudem nadal myślę. — Kochanie, dlaczego ty…?  — Ameel podeszła do łóżka i mocno przytuliła moją głowę do swojej piersi, a z moich oczu znów zaczęły lecieć łzy, przypominając sobie, jak dziewczyna tak mi robiła.
         — Mamo… — wychlipałem  — Cara mnie rzuciła.
         — Co? — Kobieta odsunęła mnie na odległość swoich ramion i spojrzała współczującym wzrokiem. — Kochanie, tak mi przykro. — Przytuliła mnie jeszcze mocniej niż poprzednio, a ja, czując się jak małe dziecko, mocno wtuliłem się w jej piersi i płakałem.

         — No chodź, będzie fajnie, wyluzujesz się. — Russel siedział obok mnie, współczując mi. Niby nie lubił Cary, ale czułem, że mam w nim oparcie.
         — Błagam, spójrz na mnie. Wyglądam jak wrak człowieka, a ty myślisz, że mam ochotę na imprezę?  — spytałem, spoglądając na kumpla.
         — Obiecuję, że cię nie zostawię i nie wyrwę żadnej laski. To będzie męski wieczór.
         Godzinę później, gdy już się ogarnąłem, wykąpałem i doprowadziłem do człowieczeństwa, siedzieliśmy w klubie i piliśmy piwo. Oczywiście barmanka nie chciała dać dwóch, bo ewidentnie było widać, że nie jestem pełnoletni, ale widziałem jak Russ dał jej swój numer telefonu i obiecał, że do niej zadzwoni, choć tak naprawdę wiedziałem, że tego nie zrobi, bo dziewczyna nie była w jego typie. Ba, nie była nawet w moim typie. Wyglądała jak nieudane połączenie Kardashianek z Paris Hilton i odrobiną Kate Perry. Piliśmy więc piwo i patrzyliśmy na dziewczyny, które ruszały swoimi tyłkami na parkiecie. Wiedziałem, że gdyby nie ja Russ już dawno obmacywał by którąś z nich i za chwilę szli by do auta, by uczcić swoją znajomość.  Było mi go szkoda, ale potrzebowałem go w tym momencie, jak w żadnym innym.
         Zastanawiałem się, co teraz robi Cara. Pewnie czytała książkę lub się uczyła. A może myślała o mnie? Nie wiedziałem za bardzo, jak się mam zachować, myślami byłem przy ukochanej, co sprawiało, że rozmowa nam się nie kleiła. Sącząc napój, popatrzyłem na parkiet i przetarłem oczy ze zdziwienia, gdy ujrzałem ową dziewczynę, która była w kawiarni tego samego dnia, którego spotkałem się z Alice.
         — Russ — Puknąłem kumpla w ramię — zrobisz coś dla mnie?
         — Co? —Uniósł głowę do góry.
         — Widzisz tamtą blondynę na parkiecie? — Spojrzałem w jej stronę, a on przytaknął. — Wyrwij ją dla mnie i przyprowadź do stolika.
         — Ale myślałem...
         — Nie pytaj, tylko to zrób. — Wzruszył ramionami, wstał i poszedł na parkiet.
         Przyglądałem się, jak podchodzi do niej, podając jej rękę i prosi do tańca, a już za chwilę byli przy naszym stoliku. Dziewczyna, widząc mnie, zmieszała się niesamowicie, a jej wzrok był rozbiegany dookoła, byleby tylko nie patrzeć na mnie. Policzki lekko jej się zaczerwieniły. Wstałem i wyciągnąłem przed siebie rękę.
         — Will. — Przedstawiłem się. — Wydaje mi się, że gdzieś się już spotkaliśmy.
         — Patty — odpowiedziała, rumieniąc się jeszcze bardziej — Tak, ty również wydajesz mi się znajomy.
         Nie chcąc się zdradzić przed kumplem, zaczęliśmy rozmawiać na wszystkie inne tematy, omijając czytanie w myślach, bieganie i płonięcie. Po jakiś dwóch godzinach, gdy Russel wstawił się dość mocno, zaproponowałem, że odprowadzimy go do domu, a Patty mi przytaknęła. Widziałem, że miał na nią ochotę, ale on zauważył, że mam ku niej jakieś plany, więc nie próbował jej podrywać, za co byłem mu wdzięczny, bo pomimo tego, iż urodą wręcz grzeszyłem, to on był diabelnie przystojny, a  ja bałem się niesamowicie, że ona poleci na niego, nie na mnie.
         Przy niej, choć na moment zapomniałem o Carze, przez którą przepłakałem ostatni czas, ale bardziej interesowało mnie to, kim jest owa dziewczyna. Wychodząc z klubu, wziąłem kurtę kumpla z szatni, podałem Patty jej płaszczyk i wyszliśmy. Była ładna, ciepła noc, na ulicach nie było praktycznie nikogo. Gdy dotarliśmy do domu przyjaciela, poprosiłem dziewczynę, aby poczekała, a ja weszłam z nim do domu i podziękowałem za wieczór.
         — Bierz się za nią, stary. — Uśmiechnął się. — Jak przepuścisz taką laskę, to ci nie daruję.
         — Nie przepuszczę. — Zaśmiałem się i zamknąłem za sobą drzwi.
         Dziewczyna siedziała niedaleko  na ławce, więc podszedłem do niej i usiadłem obok.
         — Więc… Zostaliśmy sami — zagadnęła, lekko się uśmiechając.
         — I co z tym zrobimy? — spytałem, podnosząc kąciki ust ku górze.
         — Może… Pójdę poznać twoich rodziców? — Uniosłem brwi ze zdziwienia, patrząc na nią. Myślałem, że żartuje, ale jej mina była poważna. Mieszkałem niedaleko Russela, a ona musiała o tym wiedzieć.
         — Jeżeli chcesz…?  — Kiwnęła głową na zgodę.
Wstaliśmy i zaczęliśmy się kierować w stronę mojego domu, gdzie tylko po otwarciu drzwi, zauważyłem, że matka siedzi wraz z ojcem na kanapie. Odwrócili się w moją stronę, a na twarzy matki zauważyłem grymas, którego nie rozumiałem, ale byłem do tego przyzwyczajony.
— Mamo… To jest…
— Jestem Patty. Witam, panno Ameel i panie Nathanie. Wiele o państwu słyszałam — przerwała mi dziewczyna, a ja nie wiedziałem co powiedzieć. Skąd ona wiedziała, jak mają na imię moi rodzice?
— Witaj, Patyy. — Matka wstała i zaprosiła gestem dziewczynę do środka. — Jesteś taka podobna do matki.
Wiedziałem, że mama rozpoznała w Patty córkę owej Winter, którą  wspominała w ostatniej rozmowie. Miałem tylko nadzieję, że nie jest ona żadną moją kuzynką, bo nie ukrywając tego, że cierpiałem po stracie Cary, to chciałem to odreagować. Nie, żebym się zakochał w Patty, ale już wtedy w kawiarni widziałem, jaka jest piękna, a teraz była w moim domu, a ja nie miałem dziewczyny. Był jeszcze jeden plus całej sytuacji. Przy niej nie musiałem nad sobą panować, albowiem wywnioskowałem, że ona jest jedną z tych  „magicznych” .
— Mama wiele mi o was opowiada, zanim zmarła.
— Winter nie żyje? — Nathan spojrzał na blondynkę.
— Niestety nie. — Dziewczyna uśmiechnęła się, nie chcąc ukazywać tego, jak cierpi. — Przed swoją śmiercią kazała mi się skontaktować z waszymi dziećmi, ale nie miałam jak tego zrobić, dopóki nie poznałam Alice, która umie… Umie się komunikować za pomocą myśli.
— Tą Alice, która się ze mną spotkała w kawiarni, a później zniknęła? — spytałem.
— Tak. Ona nie zniknęła. Stała się niewidzialna i śledziła cię, aby dowiedzieć się, gdzie mieszkasz.
Zmarszczyłem brwi i popatrzyłem na matkę, która przyglądała się dziewczynie.
— Co jej się stało? Dlaczego kazała ci się z nami skontaktować? — Mama wstała i zaczęła chodzić nerwowo po pokoju.
— To dłuższa historia — odpowiedziała dziewczyna, zakładając nogę na nogę.
— Mamy czas. Podejrzewam, że i tak zostaniesz na noc — odezwał się tata.
— To zależy… — Uśmiechnęła się blondynka.
— Od czego? — matka spojrzała na nią.
— Od tego, czy będę mogła spać z Willem. — Nie było to pytanie, a stwierdzenie.
Rodzice spojrzeli na mnie pytająco, co mnie zdziwiło, bo myślałem, że usłyszę zaraz jakieś sprzeciwy od matki, a tu…
— Jasne — odpowiedziałem bez wahania.
— No to mamy jasność. A więc możesz mówić.  — Ojciec przyniósł szklankę i nalał dziewczynie napoju.  Usiadł się wygodnie, podejrzewając, że historia będzie dosyć długa.
— A więc, od czego by tu zacząć, może zacznę od początku.
Jakieś pół roku temu, w mojej głowie zaczęła pojawiać się jakaś dziewczyna. Na początku myślałam, że wariuję, bo słyszałam głos, który odpowiadał na moje pytania. Był ze mną wszędzie, w domu, w mieście, nawet po prysznicem. Nie wiedziałam, o co chodzi, bałam się powiedzieć mamie, po mimo tego, że od samego początku znałam całą historię z Feltonem, z mrokiem i z wami. Wiedziałam, że matka włada mrozem i będę kiedyś musiała przejąć po niej ten interes.
Któregoś dnia zdecydowałam się powiedzieć matce o tym, co się dzieje. Po mimo tego, że byłam czarownicą, to myśli w mojej głowie, a mówiąc dokładniej, dziewczyna w mojej głowie mnie przerażała. Matka powiedziała, że jedyną osobą, która może się dostać w ten sposób do mojej świadomości, to Alice, córka Rosse, mojej ciotki, którą zabiliście. Na początku nie rozumiałam, jak to możliwe, że ciotka ma młodszą ode mnie córkę, jeżeli gdy ja się pojawiłam na świecie, to jej jeszcze nie było, jednak matka powiedziała mi, że czarownice… Czarownice, jeżeli są w ciąży, to nawet po śmierci urodzą swoje dzieci. Co dziwniejsze, zastanawiała się, jakim cudem jednak Rosse mogła być w ciąży, jeżeli nie była wtedy z Feltonem.  Siedziała chwilę i główkowała tak, gdy nagle powiedziała coś, o jakimś Jonie, z którym się spotykała. Miałam wrażenie, że nie słyszę dobrze, ale jednak to była prawda. Myślę, że Jon nie wie, że ma dziecko, a tym bardziej nie wie tego jego żona, Felcy, ale myślę, że czas najwyższy, żeby się dowiedzieli o tym.
— Jon nie spał z Rosse — powiedział spokojnym tonem Nathan.
— Jesteś taki pewny?  — spytała dziewczyna.
— Poczekaj. Pamiętasz , jak po sylwestrze spali u nas?  — odezwała się mama — Jak zeszłam na du, to nie było jej…
— Nie ważne to jest. Ważne, że jest to jego córka. Połączenie LOFREE z czarownicą. Coś niesamowitego. – Kontynuowała dalej Patty. – Tak więc, gdy już się dowiedziałam, kim jest owy głos w mojej głowie,  spotkałam się z nią. Jako, że czarownice kontaktują się najpierw ze swoją rodziną, to ja byłam jej najbliższa. Nie powiedziała mi zbyt wiele, aby to, że ludzie w Ameryce polują na coś, co nazywają Czarnymi Aniołami Mroku. Dzisiaj wiem, że tym czymś, są wasze dzieci, znaczy się Will, córka Teyii i wiele, wiele innych istot. Facet, który na nich poluje jest czarownikiem, który twierdzi, że wasz pokrój zagraża ludziom i chce was wszystkich unicestwić. Jest cała masa takich osób, którym wpoił ten sposób myślenia i dopóki on żyje, wasze dzieci są zagrożone. Przykro mi, Will, że dowiadujesz się w ten sposób, ale… No, musiałam to powiedzieć, żebyście wiedzieli na czym stoicie. Oczywiście, ja z mojej strony mogę zapewnić, że pomogę, Alice też, pod warunkiem, że pozna swojego ojca.
— Z tym może być pewien kłopot, ponieważ nie za bardzo wiem, gdzie znajduję w tej chwili Jon. — Tata spojrzał na dziewczynę, jakby w ogóle się nie przejmując tym, że grozi mi niebezpieczeństwo.
— Ym, mam pytanie. Jak mamy z nim walczyć?  — Spojrzałem na Patty, pełnym nadziej wzrokiem.
— Jak na razie, to musicie uciekać. Ty, Charrol, Cara…
— Cara?! Z tego co wiem, to ona nie ma mocy! — krzyknąłem.
— Przecież była twoją dziewczyną, — Trafiła w czuły punkt, ale nie chciałem dać tego po sobie poznać, ponieważ miałem inne plany na wieczór.
— No i co z tego. Nie wie  o moich mocach, a gdyby je miała, to bym zauważył na pewno.  I dobrze powiedziane, była. — Mama spojrzała na mnie, nie wiedząc o co mi chodzi, ale po mojej minie chyba zrozumiała, że mam jakieś zamiary ku Patty, więc nie odzywała się na ten temat.
— Myślę — przerwała — że jest już późno, a ty Patty, pewnie jesteś już zmęczona.
— O tak, z chęcią bym się położyła.
— A więc idźcie do pokoju.

Moment później siedziałem na swoim łóżku umyty i pachnący, i czekałem, aż dziewczyna wróci z łazienki. Gdy drzwi się otworzyły, zobaczyłem kobietę, ubraną w najseksowniejszą bieliznę, jaką kiedykolwiek widziałem. Patrzyłem na nią, jak na anioła i doszło do mnie, że nigdy nie widziałem dziewczyny tak ubranej, która na dodatek, za chwilę miała wylądować w moim łóżku. Uśmiechnęła się do mnie, zgasiła światło i położyła obok mnie.
— Myślę — zaczęła — że szkoda by było zmarnować tak piękną noc, jak ta. — Poczułem zapach jej ciała. Zbliżyła się do mnie i dotknęła Wagrami moje usta, a ja odpłynąłem, zapominając o Carze i całym świecie.

— Myślę, że nie zmarnujemy tej pięknej nocy, słoneczko — wysyczałem przez zęby i obracając się delikatnie, wylądowałem na niej.


_______________________________________________


* Notka:
No to poleciałam po bandzie. Zazwyczaj, moje rozdziały są krótkie, ale dziś miałam pewną wenę, w której miałam jasno przedstawiony scenariusz mojego rozdziału i nie mogłam tego skrócić. Ostatnio miałam blokadę, nie miała pomysłu, a dziś usiadłam przed laptopem i tak oto naskrobałam dość dużo. Pomijając to, że moje rozdziały mają maksymalnie tysiąc słów, dziś mój rozdział ma dokładnie 2748, co jest szokiem.

Jednocześnie, chciałam powiedzieć, że teraz rozdziały będą pojawiać się znacznie rzadziej, gdyż będzie to spowodowane tym, że o 3 w nocy wyjeżdzam za granicę do pracy, więc nie będę miała tyle czasu na pisanie, co prędzej. 

Chcę wam podziękować za to, że czytacie i jesteście, i mam nadzieję, że pomimo tego, że rozdziały będą pojawiać się rzadziej, zostaniecie ze mną, będziecie i będziecie czytać.
A tymczasem buziaczki dla was! 
Patyy :*

niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 5

— Nie wiem, pewnie pomyślisz, że zgłupiałam, ale… — zacięła się.
         — No mów wreszcie. — Traciłem cierpliwość.
         — No bo była u mnie wczoraj taka dziewczyna i ona po prostu zniknęła. — Stałem jak wryty.
         — I może mi jeszcze powiesz, że miała na imię Alice i była ruda? — spytałem zaskoczony.
         — Skąd wiesz? — Była nie mniej zdziwiona, niż ja.
         — Bo u mnie też była. Co ci powiedziała?
         — No właśnie nic, spotkała się ze mną i zniknęła, jak gdyby nigdy nic. Szłyśmy po mieście, zamyśliłam się, zaczęłam do niej mówić, a jej już nie było. — Patrzyła na mnie, a ja na nią, nie wiedząc, co powiedzieć.
*
         — Tato, mówię ci, że coś jest nie tak. — Siedziałem obok niego, opowiadając o rozmowie z Charrol. Ciocia Teya patrzyła to na mnie, to na swoją córkę i lekko potrząsała kolanem, a wuj Oliver trzymał ją za rękę.
         — Ameel, myślę, że dzieje się się coś niedobrego. — Spojrzała na matkę. — A Jon lub Felcy się odzywali?  
         — To oni też o tym wiedzą? — zapytałem zaskoczony.
         — Tak, synku. Widzisz, wuj Jon potrafił czytać w myślach, tak jak twoja kuzynka. I był w jakimś sensie połączy z ciocią Teyą.
         No pięknie, kolejne niewyjaśnione sytuacje. Zastanawiałem się, czego jeszcze się dowiem o swojej rodzinie.
         — Jak wygląda ta dziewczyna, co do was mówi? — spytał Oliver.
         — No, ona jest taka przeciętna. Ma włosy sięgające do ramion, płomiennie rude, kręcone. Ma około metr sześćdziesiąt wzrostu i niczym szczególnym się nie wyróżnia.
         — Co ty mówisz? — Przerwała mi Charrol. — Ona jest piękna! To najładniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widziałam.
         — Zaraz, zaraz. — Wujek zmarszczył czoło. — A czy jak się z nią spotkaliście, to był obok ktoś jeszcze?
         — Nie. — odpowiedziałem bez namysłu.
         — Tak, była tam taka dziewczyna, blondynka, również piękna.
         Zdziwiłem się, bo przypomniała mi się kobieta, która weszła do kawiarni chwilę przed Alice, która tak przykuła moją uwagę.
         — Znaczy, ja też widziałem taką dziewczynę…
         Rodzice popatrzyli po sobie.
         — Mieliście jakiś kontakt z Winter od tego pamiętnego dnia na wyspie?
         — Nie. — Pokręciło głowami wujostwo.
         — Czy to możliwe, że… — przerwała mama.
         — To ich dzieci? — dodał tata.
         — Ale przecież Rosse nie żyje! — krzyknął Oliver, wstając z kanapy.
         — Ile lat mogły mieć te dziewczyny? — Teya popatrzyła na nas.
         — Osiemnaście, dziewiętnaście? — Nie byłem pewien.
         — Myślę, że tak. Mogły mieć tyle lat. Na pewno nie były w naszym wieku. — zawtórowała mi kuzynka.
         — Nigdy nie zapytaliśmy Rosse czy ma dziecko. — Wuj krążył po pokoju, myśląc.
         — Jeżeli to naprawdę ich dzieci, to dlaczego się w ogóle z nimi skontaktowały? — Mama również wstała.
         — Może dlatego, że zyskali moce. Może coś się znowu dzieje?       — Nie chcesz chyba, by przechodzili tego, co my musieliśmy przechodzić?
         — A mają inny wybór?
         — Przecież możemy uciec!
         — Oszalałeś? Wszędzie ich znajdą, nie pamiętasz, jak było z nami?
         — My byliśmy inną historią, byliśmy zaplanowani. Nawet nie jesteśmy prawdziwymi dziećmi naszych rodziców, a oni są.
         — Jednak mają moce!
         — My też mieliśmy, więc to możliwe.
         — Ale oni się urodzili, jak my już ich nie mieliśmy.
         — Genetyka, moja droga, genetyka. To, że one zniknęły, to nie znaczy, że nie są gdzieś schowane w środku nas.
         — Może powinniśmy ich poszukać?
         — GPS’a wsadźmy.
         — Wracając do tematu, musimy ich znaleźć, je znaleźć, żeby się dowiedzieć, czy to prawda.
         — Ale jak?
         — Nie wiem właśnie. Coś wymyślimy.
         Rodzice z wujami rozmawiali między sobą, nie tłumacząc nam niczego i nie zwracając na nas uwagi. Zastanawiałem się kim była Rosse i Winter, co mieli na myśli mówiąc, że nie byli dziećmi dziadków i co najważniejsze, jak chcą znaleźć te dwie dziewuchy, jeżeli nie mamy z nimi kontaktu i co może nam grozić?

         

sobota, 30 stycznia 2016

Rozdział 4

                Wchodząc do kawiarni, dokładnie się po niej rozejrzałem, ale nie zobaczyłem nikogo, oprócz dwóch kolesi w garniakach, którzy pilnie coś stukali na swoich laptopach. Zamówiłem więc dużą czekoladę z bitą śmietaną i usiadłem do stolika.
         Zastanawiałem się, czy faktycznie na kogoś czekam, no bo w końcu to był głos w mojej głowie. Było późno, może po prostu chciało mi się spać. Innym zastanawiającym faktem było to, że rodziców nie było w domu, chociaż powinni w nim być. Zazwyczaj, gdy nie pozwalają mi gdzieś wyjść, to pilnują czy ich słucham, a tu nagle bum! Nie ma ich. Z jednej strony, jak już ich nie było mogłem, spokojnie wyjść, ale z drugiej, jeżeli wrócą przede mną, to mama na pewno pomyśli, że jestem u Cary. A co jeśli to ona do mnie mówiła? Przecież to możliwe, że może mieć jakieś nadprzyrodzone moce. Byłoby to fajne, bo w końcu mógłbym jej powiedzieć o swoich i moglibyśmy się normalnie spotykać.
         Zobaczyłem, jak drzwi do pomieszczenia się otwierają i zaparło mi dech w piersi. Dziewczyna, którą zobaczyłem była nieziemsko piękna, a każdy jej ruch sprawiał, że miałem wrażenie, że ona jest aniołem. Jej długie do pasa blond włosy delikatnie falowały pod wpływem jej ruchów, a długie nogi sięgały wprost do nieba. Podeszła do baru i zamówiła coś, co chwilę spoglądając w moją stronę. Zastanawiałem się, czy to ona mówiła do mnie w myślach i co mam zrobić. Jeżeli bym do niej podszedł, a to nie ona, to chyba spaliłbym się ze wstydu i to dosłownie. A co, jeżeli to ona, tylko nie może się ze mną skontaktować w tym momencie? Nagle, ktoś przysiadł się do mnie, a ja tego nawet nie zauważyłem, bo byłem pochłonięty tamtą laską.
         — Cześć, Will — powiedziała rudowłosa dziewczyna, uśmiechając się do mnie.
         Była taka… Nijaka. Po prostu nie przekonywała mnie do siebie na pierwszy rzut oka. Niebieskie oczy, blada cera i rude, proste włosy do ramion sprawiały, że miałem wrażenie, iż ona jest wampirem, który przyciągnął mnie tutaj, aby wyssać ze mnie krew.
         — Cześć…  Jak masz w ogóle na imię?  — odpowiedziałem grzecznie, chociaż zdawałem sobie sprawę, że mogła usłyszeć to, co przed chwilą myślałem.
         — Jestem Alice. — Puściła do mnie oczko. — I owszem, wiem, że pięknością nie jestem, ale krwi to ja z ciebie wysysać nie będę. — Zaśmiała się delikatnie, co przypominało odgłosy, które słyszałem prędzej w swojej głowie.
         — Powiedz mi proszę, czemu mnie prześladujesz?
         — Ja cię prześladuję? — Uniosła brwi ze zdziwienia i odsunęła się kawałek razem z krzesłem. — Ja cię nie prześladuję.
         — To dlaczego siedzisz w mojej głowie! — Podniosłem delikatnie głos, ale gdy skapnąłem się, że to nie jest odpowiednie miejsce na tego typu rozmowy, rozejrzałem się po Sali, by upewnić się, że nikt mnie nie słyszał. — Może wyjdziemy stąd i pójdziemy się przejść.
         Alice przytaknęła i wyszliśmy. Aby znaleźć jakieś odosobnione miejsce, stwierdziliśmy, że pójdziemy nad wodę. Było późno i tylko blask księżyca i świecące na niebie gwiazdy rozświetlały nam drogę. Spokój, jaki panował dookoła i szum wody sprawiały, że delikatnie odpływałem w myślach, zapominając, po co tak naprawdę spotkałem się z ową dziewczyną. Marzyłem, żeby obok mnie szła Cara, którą trzymałbym za rękę, albo przytulał. To było idealne miejsce na randkę, a ja szedłem z jakąś nieznajomą dziewczyną, która ni groma nie przypominała mojej.
         — Więc możesz mi wytłumaczyć…? — Spojrzałem w jej stronę i jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że ona po prostu, najzwyczajniej w świecie zniknęła! — Alice? Alice jesteś tam?! — Rozejrzałem się dookoła, ale nikogo nie zauważyłem, prócz pary starszego małżeństwa, które wyszło na spacer.
         Miałem mętlik w głowie, bo byłem dość daleko od domu, a wokół mnie nie było nikogo, a laska, która wyciągnęła mnie spod pierzyny po prostu zniknęła. Wróciłem i pośpieszyłem na autobus, byleby tylko wrócić do domu przed rodzicami.

         Wsadziłem klucz w zamek, ale drzwi były otwarte.
         — Cholera. — szepnąłem pod nosem, wziąłem głęboki wdech i pchnąłem drzwi. Już od progu usłyszałem głos matki.
         —William, gdzie byłeś? — spytała rozwścieczona.
         — Mógłbym zapytać o to samo, mamo.
         — Pytam poważnie!
         — I chcesz usłyszeć poważną odpowiedź? — Zignorowała moje pytanie i czekała na wyjaśnienia. — Jakiś głos o imieniu Alice wyciągnął mnie z domu na spotkanie, ale jak się spotkaliśmy, to ona po prostu zniknęła. — Mama poparzyła na mnie zdziwiona, ale widziałem po jej minie, że mi uwierzyła.
         — Znasz tę dziewczynę? — Usiadła na kanapie, a ja zrobiłem to samo.
         — Nie znam i nie wiem, gdzie ona się podziała.
         — Spróbuję się czegoś dowiedzieć. Do tej pory nie kontaktuj się z nią, ona może być niebezpieczna.

*
         — Stary, żałuj, że cię nie było. Takie laseczki się kręciły, że nie wiedziałem, którą wybrać, ale w końcu wyrwałem jedną, mówię ci! Taka lasencja, że sobie nawet nie wyobrażasz!  — Russel gestykulował, opowiadając mi o swoich piątkowych podbojach. Siedział na obrotowym, skórzanym fotelu w moim pokoju, a ja leżałem na łóżku i chcąc nie chcąc, musiałem wysłuchiwać o jego zauroczeniach. — Dlaczego nie przyszedłeś?
         — Daj spokój. — Spojrzałem na niego spod byka i tym samym zamknąłem ten temat. — Idziesz jutro do szkoły?
         — Co za głupie pytanie. — Zmarszczył brwi. — Muszę iść, w końcu jestem zagrożony z maty, więc powinienem chociaż przychodzić na lekcje. Ja nie wiem, jak ja zdam tę maturę i jak ty to robisz, że masz same piątki.
         — Słucham na lekcji, a nie myślę o dupach, które przelecę. — Zaśmiałem się. — W sumie, to powinieneś umieć matme, no bo w końcu liczyć to ty umiesz. A sorry, nie. Ty umiesz zaliczać. — Wybuchnęliśmy śmiechem obydwaj.
         Russ był starszy ode mnie, ale czasem myślałem, że wiek nie ma znaczenia. To on zachowywał się jak rozkapryszony dzieciak, a nie ja. Przyjaźniliśmy się od piaskownicy, był dla mnie jak brat, którego nie miałem, choć bardzo chciałbym mieć, ale odkąd miałem dziewczynę, koleś zachowywał się tak, jakby był o mnie zazdrosny. Nie miałem zamiaru zachowywać się tak, jak on. Dla mnie nie było zabawnym zmieniać dziewczyny jak rękawiczki. Jednak on tego nie rozumiał i miał mi to za złe.
         — A ty jak, spotkałeś się z tą swoją?  – spytał.
         — Co ty! Obraziła się, że nie mogła przyjść do mnie na noc, a ja nie chciałem iść do niej.
         — No co ty gadasz? Jakiś ty debil, no! Laska chce cię zaciągnąć do łóżka, a ty po prostu ją olewasz? — Wstał wściekły z fotela. — Ale może to dobrze. W końcu cię zostawi, a ty będziesz miał dla mnie czas. I dla nowych dupeczek. — Puścił do mnie oczko, a ja teatralnie zasłoniłem twarz dłonią.
         — Ale ty jesteś debil! — Rzuciłem w niego poduszką.
*
         — Co ty tu robisz? — spytałem dziewczynę, która stała w kuchni. Charrol spojrzała na mnie zmieszana.
         — Bo ja… Ja muszę z tobą porozmawiać.