niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 5

— Nie wiem, pewnie pomyślisz, że zgłupiałam, ale… — zacięła się.
         — No mów wreszcie. — Traciłem cierpliwość.
         — No bo była u mnie wczoraj taka dziewczyna i ona po prostu zniknęła. — Stałem jak wryty.
         — I może mi jeszcze powiesz, że miała na imię Alice i była ruda? — spytałem zaskoczony.
         — Skąd wiesz? — Była nie mniej zdziwiona, niż ja.
         — Bo u mnie też była. Co ci powiedziała?
         — No właśnie nic, spotkała się ze mną i zniknęła, jak gdyby nigdy nic. Szłyśmy po mieście, zamyśliłam się, zaczęłam do niej mówić, a jej już nie było. — Patrzyła na mnie, a ja na nią, nie wiedząc, co powiedzieć.
*
         — Tato, mówię ci, że coś jest nie tak. — Siedziałem obok niego, opowiadając o rozmowie z Charrol. Ciocia Teya patrzyła to na mnie, to na swoją córkę i lekko potrząsała kolanem, a wuj Oliver trzymał ją za rękę.
         — Ameel, myślę, że dzieje się się coś niedobrego. — Spojrzała na matkę. — A Jon lub Felcy się odzywali?  
         — To oni też o tym wiedzą? — zapytałem zaskoczony.
         — Tak, synku. Widzisz, wuj Jon potrafił czytać w myślach, tak jak twoja kuzynka. I był w jakimś sensie połączy z ciocią Teyą.
         No pięknie, kolejne niewyjaśnione sytuacje. Zastanawiałem się, czego jeszcze się dowiem o swojej rodzinie.
         — Jak wygląda ta dziewczyna, co do was mówi? — spytał Oliver.
         — No, ona jest taka przeciętna. Ma włosy sięgające do ramion, płomiennie rude, kręcone. Ma około metr sześćdziesiąt wzrostu i niczym szczególnym się nie wyróżnia.
         — Co ty mówisz? — Przerwała mi Charrol. — Ona jest piękna! To najładniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widziałam.
         — Zaraz, zaraz. — Wujek zmarszczył czoło. — A czy jak się z nią spotkaliście, to był obok ktoś jeszcze?
         — Nie. — odpowiedziałem bez namysłu.
         — Tak, była tam taka dziewczyna, blondynka, również piękna.
         Zdziwiłem się, bo przypomniała mi się kobieta, która weszła do kawiarni chwilę przed Alice, która tak przykuła moją uwagę.
         — Znaczy, ja też widziałem taką dziewczynę…
         Rodzice popatrzyli po sobie.
         — Mieliście jakiś kontakt z Winter od tego pamiętnego dnia na wyspie?
         — Nie. — Pokręciło głowami wujostwo.
         — Czy to możliwe, że… — przerwała mama.
         — To ich dzieci? — dodał tata.
         — Ale przecież Rosse nie żyje! — krzyknął Oliver, wstając z kanapy.
         — Ile lat mogły mieć te dziewczyny? — Teya popatrzyła na nas.
         — Osiemnaście, dziewiętnaście? — Nie byłem pewien.
         — Myślę, że tak. Mogły mieć tyle lat. Na pewno nie były w naszym wieku. — zawtórowała mi kuzynka.
         — Nigdy nie zapytaliśmy Rosse czy ma dziecko. — Wuj krążył po pokoju, myśląc.
         — Jeżeli to naprawdę ich dzieci, to dlaczego się w ogóle z nimi skontaktowały? — Mama również wstała.
         — Może dlatego, że zyskali moce. Może coś się znowu dzieje?       — Nie chcesz chyba, by przechodzili tego, co my musieliśmy przechodzić?
         — A mają inny wybór?
         — Przecież możemy uciec!
         — Oszalałeś? Wszędzie ich znajdą, nie pamiętasz, jak było z nami?
         — My byliśmy inną historią, byliśmy zaplanowani. Nawet nie jesteśmy prawdziwymi dziećmi naszych rodziców, a oni są.
         — Jednak mają moce!
         — My też mieliśmy, więc to możliwe.
         — Ale oni się urodzili, jak my już ich nie mieliśmy.
         — Genetyka, moja droga, genetyka. To, że one zniknęły, to nie znaczy, że nie są gdzieś schowane w środku nas.
         — Może powinniśmy ich poszukać?
         — GPS’a wsadźmy.
         — Wracając do tematu, musimy ich znaleźć, je znaleźć, żeby się dowiedzieć, czy to prawda.
         — Ale jak?
         — Nie wiem właśnie. Coś wymyślimy.
         Rodzice z wujami rozmawiali między sobą, nie tłumacząc nam niczego i nie zwracając na nas uwagi. Zastanawiałem się kim była Rosse i Winter, co mieli na myśli mówiąc, że nie byli dziećmi dziadków i co najważniejsze, jak chcą znaleźć te dwie dziewuchy, jeżeli nie mamy z nimi kontaktu i co może nam grozić?

         

sobota, 30 stycznia 2016

Rozdział 4

                Wchodząc do kawiarni, dokładnie się po niej rozejrzałem, ale nie zobaczyłem nikogo, oprócz dwóch kolesi w garniakach, którzy pilnie coś stukali na swoich laptopach. Zamówiłem więc dużą czekoladę z bitą śmietaną i usiadłem do stolika.
         Zastanawiałem się, czy faktycznie na kogoś czekam, no bo w końcu to był głos w mojej głowie. Było późno, może po prostu chciało mi się spać. Innym zastanawiającym faktem było to, że rodziców nie było w domu, chociaż powinni w nim być. Zazwyczaj, gdy nie pozwalają mi gdzieś wyjść, to pilnują czy ich słucham, a tu nagle bum! Nie ma ich. Z jednej strony, jak już ich nie było mogłem, spokojnie wyjść, ale z drugiej, jeżeli wrócą przede mną, to mama na pewno pomyśli, że jestem u Cary. A co jeśli to ona do mnie mówiła? Przecież to możliwe, że może mieć jakieś nadprzyrodzone moce. Byłoby to fajne, bo w końcu mógłbym jej powiedzieć o swoich i moglibyśmy się normalnie spotykać.
         Zobaczyłem, jak drzwi do pomieszczenia się otwierają i zaparło mi dech w piersi. Dziewczyna, którą zobaczyłem była nieziemsko piękna, a każdy jej ruch sprawiał, że miałem wrażenie, że ona jest aniołem. Jej długie do pasa blond włosy delikatnie falowały pod wpływem jej ruchów, a długie nogi sięgały wprost do nieba. Podeszła do baru i zamówiła coś, co chwilę spoglądając w moją stronę. Zastanawiałem się, czy to ona mówiła do mnie w myślach i co mam zrobić. Jeżeli bym do niej podszedł, a to nie ona, to chyba spaliłbym się ze wstydu i to dosłownie. A co, jeżeli to ona, tylko nie może się ze mną skontaktować w tym momencie? Nagle, ktoś przysiadł się do mnie, a ja tego nawet nie zauważyłem, bo byłem pochłonięty tamtą laską.
         — Cześć, Will — powiedziała rudowłosa dziewczyna, uśmiechając się do mnie.
         Była taka… Nijaka. Po prostu nie przekonywała mnie do siebie na pierwszy rzut oka. Niebieskie oczy, blada cera i rude, proste włosy do ramion sprawiały, że miałem wrażenie, iż ona jest wampirem, który przyciągnął mnie tutaj, aby wyssać ze mnie krew.
         — Cześć…  Jak masz w ogóle na imię?  — odpowiedziałem grzecznie, chociaż zdawałem sobie sprawę, że mogła usłyszeć to, co przed chwilą myślałem.
         — Jestem Alice. — Puściła do mnie oczko. — I owszem, wiem, że pięknością nie jestem, ale krwi to ja z ciebie wysysać nie będę. — Zaśmiała się delikatnie, co przypominało odgłosy, które słyszałem prędzej w swojej głowie.
         — Powiedz mi proszę, czemu mnie prześladujesz?
         — Ja cię prześladuję? — Uniosła brwi ze zdziwienia i odsunęła się kawałek razem z krzesłem. — Ja cię nie prześladuję.
         — To dlaczego siedzisz w mojej głowie! — Podniosłem delikatnie głos, ale gdy skapnąłem się, że to nie jest odpowiednie miejsce na tego typu rozmowy, rozejrzałem się po Sali, by upewnić się, że nikt mnie nie słyszał. — Może wyjdziemy stąd i pójdziemy się przejść.
         Alice przytaknęła i wyszliśmy. Aby znaleźć jakieś odosobnione miejsce, stwierdziliśmy, że pójdziemy nad wodę. Było późno i tylko blask księżyca i świecące na niebie gwiazdy rozświetlały nam drogę. Spokój, jaki panował dookoła i szum wody sprawiały, że delikatnie odpływałem w myślach, zapominając, po co tak naprawdę spotkałem się z ową dziewczyną. Marzyłem, żeby obok mnie szła Cara, którą trzymałbym za rękę, albo przytulał. To było idealne miejsce na randkę, a ja szedłem z jakąś nieznajomą dziewczyną, która ni groma nie przypominała mojej.
         — Więc możesz mi wytłumaczyć…? — Spojrzałem w jej stronę i jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że ona po prostu, najzwyczajniej w świecie zniknęła! — Alice? Alice jesteś tam?! — Rozejrzałem się dookoła, ale nikogo nie zauważyłem, prócz pary starszego małżeństwa, które wyszło na spacer.
         Miałem mętlik w głowie, bo byłem dość daleko od domu, a wokół mnie nie było nikogo, a laska, która wyciągnęła mnie spod pierzyny po prostu zniknęła. Wróciłem i pośpieszyłem na autobus, byleby tylko wrócić do domu przed rodzicami.

         Wsadziłem klucz w zamek, ale drzwi były otwarte.
         — Cholera. — szepnąłem pod nosem, wziąłem głęboki wdech i pchnąłem drzwi. Już od progu usłyszałem głos matki.
         —William, gdzie byłeś? — spytała rozwścieczona.
         — Mógłbym zapytać o to samo, mamo.
         — Pytam poważnie!
         — I chcesz usłyszeć poważną odpowiedź? — Zignorowała moje pytanie i czekała na wyjaśnienia. — Jakiś głos o imieniu Alice wyciągnął mnie z domu na spotkanie, ale jak się spotkaliśmy, to ona po prostu zniknęła. — Mama poparzyła na mnie zdziwiona, ale widziałem po jej minie, że mi uwierzyła.
         — Znasz tę dziewczynę? — Usiadła na kanapie, a ja zrobiłem to samo.
         — Nie znam i nie wiem, gdzie ona się podziała.
         — Spróbuję się czegoś dowiedzieć. Do tej pory nie kontaktuj się z nią, ona może być niebezpieczna.

*
         — Stary, żałuj, że cię nie było. Takie laseczki się kręciły, że nie wiedziałem, którą wybrać, ale w końcu wyrwałem jedną, mówię ci! Taka lasencja, że sobie nawet nie wyobrażasz!  — Russel gestykulował, opowiadając mi o swoich piątkowych podbojach. Siedział na obrotowym, skórzanym fotelu w moim pokoju, a ja leżałem na łóżku i chcąc nie chcąc, musiałem wysłuchiwać o jego zauroczeniach. — Dlaczego nie przyszedłeś?
         — Daj spokój. — Spojrzałem na niego spod byka i tym samym zamknąłem ten temat. — Idziesz jutro do szkoły?
         — Co za głupie pytanie. — Zmarszczył brwi. — Muszę iść, w końcu jestem zagrożony z maty, więc powinienem chociaż przychodzić na lekcje. Ja nie wiem, jak ja zdam tę maturę i jak ty to robisz, że masz same piątki.
         — Słucham na lekcji, a nie myślę o dupach, które przelecę. — Zaśmiałem się. — W sumie, to powinieneś umieć matme, no bo w końcu liczyć to ty umiesz. A sorry, nie. Ty umiesz zaliczać. — Wybuchnęliśmy śmiechem obydwaj.
         Russ był starszy ode mnie, ale czasem myślałem, że wiek nie ma znaczenia. To on zachowywał się jak rozkapryszony dzieciak, a nie ja. Przyjaźniliśmy się od piaskownicy, był dla mnie jak brat, którego nie miałem, choć bardzo chciałbym mieć, ale odkąd miałem dziewczynę, koleś zachowywał się tak, jakby był o mnie zazdrosny. Nie miałem zamiaru zachowywać się tak, jak on. Dla mnie nie było zabawnym zmieniać dziewczyny jak rękawiczki. Jednak on tego nie rozumiał i miał mi to za złe.
         — A ty jak, spotkałeś się z tą swoją?  – spytał.
         — Co ty! Obraziła się, że nie mogła przyjść do mnie na noc, a ja nie chciałem iść do niej.
         — No co ty gadasz? Jakiś ty debil, no! Laska chce cię zaciągnąć do łóżka, a ty po prostu ją olewasz? — Wstał wściekły z fotela. — Ale może to dobrze. W końcu cię zostawi, a ty będziesz miał dla mnie czas. I dla nowych dupeczek. — Puścił do mnie oczko, a ja teatralnie zasłoniłem twarz dłonią.
         — Ale ty jesteś debil! — Rzuciłem w niego poduszką.
*
         — Co ty tu robisz? — spytałem dziewczynę, która stała w kuchni. Charrol spojrzała na mnie zmieszana.
         — Bo ja… Ja muszę z tobą porozmawiać. 

piątek, 29 stycznia 2016

Rozdział 3

— No, ale mamo! Proszę cię! Błagam! — Już po raz setny prosiłem mamę, aby zgodziła się na to, żeby Cara u mnie nocowała. — Poznasz ją, ona jest naprawdę super!
         — Will! — Pokręciła głową. — Wiesz, że zgadzam się na wszystko, ale oprócz tego. Jesteście za młodzi!
         — Tak? A ty ile miałaś lat, jak zaczęłaś sypiać z tatą? — Postawiłem wszystko na jedną kartę.
         — Ponad dwadzieścia, jeżeli o to ci chodzi. Grubo, ponad dwadzieścia. Jak nie wierzysz, zapytaj się cioci Teyi. — Skarciła mnie wzrokiem, a ja westchnąłem, nie wiedząc jak mam ją przekonać, żeby mi pozwoliła.
         — Obiecuję, ale tak na sto procent, że nic nie będziemy robić. — Położyłem prawą rękę na lewej stronie klatki piersiowej i czekałem, patrząc błagalnie na kobietę, która zawsze była po mojej stronie, dopóki te cholerne moce się nie ujawniły. Od tamtej pory traktuje mnie gorzej, niż pięcioletnie dziecko.
         — Nie i koniec tematu. Odrobiłeś lekcje?
         — Mamo! Dziś jest piątek! — Zbulwersowałem się już całkiem.
         — Ale zaraz koniec gimnazjum! Nie. I daj mi spokój. — Odłożyła książkę, którą czytała i popatrzyła na mnie poważnie. — Nie myśl, że chodzi mi o tę dziewczynę, bo nie, nie chodzi. — Westchnęła. — Chodzi o to, że jeżeli… Posłuchaj… Ja wiem, że w twoim wieku buzują hormony i masz ochotę skosztować tego, czego jeszcze nie próbowałeś, ale jeśli dojdzie między wami do czegoś, to może mieć niewyobrażalne skutki.
         — Jakie? Umiem się zabezpieczyć. — Uniosłem brew do góry.
         — Nie chodzi mi tutaj o zabezpieczenie, bo tego akurat jestem pewna, że jesteś odpowiedzialny i byś to zrobił. Chodzi mi o twoje moce. — Pogłaskała mnie po ramieniu, a ja lekko się odsunąłem, aby kontynuowała, bo szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia o co jej chodziło. — Nie kontrolujesz ich wystarczająco, żebyś mógł odbywać stosunek, pomyśl o tym, że mógłbyś ją oparzyć, gdy podczas podniecenia być zapłonął.
         — Ale ja nie płonę, płonie tylko moja ręka.
         — Tak, ale widzisz, opowiem ci coś. — Usiadłem wygodnie i słuchałem. — Gdy byłam trochę starsza od ciebie, również odkryłam swoje moce, ale na szczęście miałam już przyjaciół i chłopaka, którzy bardzo mnie wspierali.
         — Tatę?
         — Nie, byłam z… Oliverem.
         — Co?! Wujkiem Oliverem? — Otworzyłem oczy szeroko, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę.
         — Tak, wujkiem Oliverem. Jednak wtedy nie wiedziałam, że Oliver jest moim bratem. To bardzo długa historia, więc jedyne, co musisz wiedzieć to to, że z nim nie spałam. Po prostu byliśmy parą, ale nic nas nie łączyło. Wiem, że wydaje ci się to głupie, ale nie do tego dążę. Tą historię pewnie usłyszysz, ale nie dzisiaj. — Położyła nogę na nogę. — Były takie momenty w naszym życiu, kiedy bardzo kłóciłam się z Teyą, bo ona miała uparty charakter, ja również. I tak wielokrotnie dochodziło między nami do spięć. Jednak kilka razy zdarzyło się tak, że nie potrafiłam nad sobą panować, nawet będąc dużo starszą od ciebie. Pamiętam do dziś, jak wkurzyłam się na nią tak porządnie i wybuchnęłam, podnosząc się do góry i rozpętując albo wicher, albo tworząc wokół siebie płomienie. Wyglądało to tak, jakbym płonęła, bo faktycznie tak było. Na początku też potrafiłam tylko tworzyć ogień rękoma, ale później umiałam to robić całym ciałem. I dlatego synku, boję się, że nad tym nie zapanujesz. I pozwalając ci, aby ta dziewczyna u ciebie spała, wiem, że mogę ją narazić na coś bardzo niebezpiecznego.
         — Aha. Ale ja jestem inny od ciebie. Jestem silniejszy.
         — O tak, jesteś silniejszy. I to jest jeszcze bardziej przerażające. — odezwał się tata, który do tej pory się nie wtrącał. Przeczuwałem, że jego zdanie będzie ostateczne, ale w głębi modliłem się, żeby mi pozwolił, niestety zawiodłem się nawet na nim. — Mama nie pozwala i ją rozumiem, bo ja też nie pozwalam.
         — Jesteście okropni. — Wstałem i pobiegłem do góry.
         — Przejdzie mu. — Usłyszałem głos taty, który przytulił właśnie mamę.

Położyłem się na łóżku i wyciągnąłem telefon. Wybrałem numer do Cary.
— Kochanie, nie możesz do mnie przyjść.
— Domyśliłam się, że tak będzie. Ale ty możesz iść do mnie.
— Nie pozwoli mi. — odpowiedziałem po krótkiej chwili, choć wiedziałem jaką kartę teraz wyciągnie i musiałem wymyślić coś, żeby ją przekonać, że naprawdę nie dam rady.
Chciałem z nią spędzić noc, jak cholera, ale po tym co właśnie usłyszałem, wiedziałem, że to nie jest dobry pomysł. Po pierwsze, naprawdę jeszcze nie kontroluję tego ognia, po drugie, jestem cholernie szybki i mógłbym zrobić jej krzywdę, a po trzecie, mógłbym się wydać, a ta dziewczyna nie mogła się dowiedzieć, co ukrywam.
— To powiedz, że idziesz na imprezę.
— Cara, kochanie. Wiem, że bardzo ci zależy na tym, abym spędził z tobą czas, ale uwierz mi, że to nie przejdzie. Ona nie jest taka głupia.

*
Cholernie się nudziłem, nie mając co robić, gdyż Cara się obraziła, chociaż tak naprawdę nie wiem o co, a Russel pewnie teraz obracał jakąś laskę w klubie, albo ona obracała jego laskę. Nawet nie chciałem o tym myśleć.
Zastanawiałem się, co mógłbym porobić, ale fejsa już oblukałem, grać mi się nie chciało, uczyć nie miałem się czego, więc po prostu leżałem, gdy poczułem jakiś dziwny ból głowy, który nie przypominał tych, które miewam zazwyczaj. Przekręciłem się na drugi bok i próbowałem zasnąć, gdy nagle stało się coś dziwnego.
Will, jesteś tam?
Podniosłem się jak oparzony.
— Co jest?
Will, nie bój się, to ja.
— Ja chyba oszalałem. — mówiłem do siebie po cichu.
Nie oszalałeś. Ja naprawdę tutaj jestem.
— Mamo!
Cicho bądź. Nie oszalałeś, ci mówię.
— Mamo! — Wybiegłem z pokoju, ale w domu nikogo nie było, a ja nie rozumiałem, co się ze mną dzieje. Ona nic nie wpominała o jakichś dziwnych głosach w głowie.
Przestań, do cholery. Nie wariujesz.
— Kim jesteś? Wyłaź z mojej głowy. — Zacząłem ciągnąć się za włosy i klepać po głowie, jakbym starał się pozbyć wody z ucha.
Nie mogę. Jesteśmy powiązani. Dlatego jestem u ciebie.
— Co, o czym ty mówisz? Jak powiązani?
Normalnie. Spotkaj się ze mną, to ci wszystko wyjaśnię.
— Gdzie?
Nie musisz mówić na głos, ja i tak słyszę twoje myśli.
— Tym gorzej. Gdzie?
Main Street, w Star Coffe. Bardzo lubię kawę, jaką tam podają.
— To sobie lub. Będę za dwadzieścia minut. Jak cię poznam?
Usłyszysz.
Ja chyba oszalałem, naprawdę.
Nie oszalałeś.

— Wyjdź z mojej głowy, w tej chwili! — Usłyszałem tylko cichy śmiech.

czwartek, 28 stycznia 2016

Rozdział 2

                Siedziałem w pokoju na łóżku pełnym książek i przyswajałem swoją wiedzę, ale niezbyt mi to wychodziło. Pomimo tego, iż przebrnąłem już przez moją ulubioną biologię i chemię, którą się interesowałem, to została mi jeszcze fizyka i historia, których po prostu nienawidziłem. Moim zdaniem, takie przedmioty powinny być dla tych, co się tym interesuję, a nie dla tych, co mają to gdzieś. Bo po co było mi wiedzieć, kiedy były jakieś wybuchy wojen, albo co mnie interesowało, jak oddziałują na siebie ciało a i b, jeżeli zostaną zrzucone z wysokości piędzie ścięciu metrów? No właśnie, kompletnie nic, ale chcąc nie chcąc, musiałem się tego nauczyć, bo inaczej nie zdałbym z tych przedmiotów. Orłem w szkole nie byłem, ale to za sprawą tego, że dzieliłem ją na dwa segmenty. Pierwszym był ten, który lubię, czyli biologia, chemia, matma, język i wf, a drugim ten, który mógłby dla mnie nie istnieć, czyli język obcy, historia, wos, wok i ta straszna fizyka oraz geografia. Reszta przedmiotów była mi obojętna, ale łatwo było przyswoić sobie wiedzę, więc nie narzekałem.
         Przerzucając kolejne strony książki, poczułem wibrację w mojej kieszeni. Wyciągnąłem telefon i spojrzałem na wyświetlacz, który mrugał co chwilę, przypominając mi, że coś przyszło. Przesunąłem kciukiem po ekranie i zobaczyłem, że napisała Cara. Na samą myśl o niej robiło mi się ciepło na duchu, a że właśnie przerabiałem oddziaływanie ciał, więc instynktownie dotknąłem się tam, gdzie zazwyczaj się nie dotykam. Zamiast jej odpisać, zatopiłem się w swojej fantazji, wyobrażając sobie, że Cara leży obok i to ona mnie dotyka tam, gdzie powędrowała przed chwilą moja ręka, gdy nagle ktoś zapukał do pokoju. Zerwałem się jak otępiały, poprawiłem spodnie, aby nie było widać, że w kroku jest więcej, niż zazwyczaj.
         — Proszę — powiedziałem nieco zduszonym głosem. — O hej, co tutaj robisz? — spytałem kuzynki, która z niewiadomych powodów postanowiła mnie odwiedzić.
         — Cześć, Will. Chciałam… — Przerwała na chwilę blondynka, o średniej długości, blond włosach. Wyglądała jak małe dziecko, chociaż była w moim wieku. Porównując ją i Care, to wyglądały jak dwa zupełnie przeciwieństwa. — Chciałam ci coś pokazać.
         Zmarszczyłem brwi, poprawiając pościel obok mnie, aby mogła usiąść.
         — Co tam, Charrol? — Uśmiechnąłem się przez grzeczność, gdyż nigdy nie przepadałem za swoją kuzynką. — O czym chcesz pogadać?
         — Nie musisz się uśmiechać. Wiem, że mnie nie lubisz — odpowiedziała ze smutną miną.
         — No co ty gadasz? — Poklepałem ją po ramieniu. — Przecież ja cię lubię. — Tak jak małpę, która jest mi obojętna – dodałem w myślach.
         — Ale ja nie jestem małpą. — Spojrzała trochę zła.
         — C-co? Skąd ty…? — Nie zdążyłem nic powiedzieć, bo ona już odpowiedziała na moje pytanie.
         — Tak, Will. Czytam ci w myślach.
         What the fuck? Co jest? Jak ona to robi? Czyta mi w myślach? A co, jeżeli wie, co robiłem zanim przyszła? – Myślałem, coraz bardziej skrępowany sytuacją, która powstała.
         — Nie, nie wiedziałam, ale właśnie mi to pokazałeś. Nie wiem o czym myślisz, jeżeli nie jestem przy tobie, ale mama mówi, że to się zmieni. Że będę mogła czytać myśli na odległość.
         — O nie! Nie zgadzam się! — krzyknąłem.

***
         — Stary, no dalej, ogarnij się! — Złapał mnie za ramię Russel. — Co ty, odpuścisz sobie imprezę, bo twoja laska nie chce iść?
         Russel to ten typ, który zawsze chce wszystko postawić na swoim i nic się dla niego nie liczy, prócz tego, by zaliczyć. Tai właśnie jest i taka też opinia o nim krąży, dlatego Cara, gdy tylko usłyszy, że chcę wyjść gdzieś z tym typkiem, to dostaje ataku paniki, jakby miał mnie zabić. Wiem, że to głupio brzmi, ale tak właściwie, to ma rację. On chce zabić nie tyle mnie, co uczucie, którym darzę tę dziewczynę. Cokolwiek by nie zrobiła, w miemaniu mojego kumpla, zawsze będzie nieodpowiednia i najgorsza. Nie potrafię wytłumaczyć, czemu Russ jej tak nie lubi, ale mam pewne podejrzenia, ponieważ kiedy w moim życiu ona się pojawiła, odstawiłem go trochę na boczny tor.
         Tylko, że on nigdy nie kochał, a każdą laskę którą podrywał, chciał po prostu zaliczyć i puścić w niepamięć, no chyba, że była dobra, to wtedy jej nie puszczał, za to ona puszczała się z nim. Nie chwaliłem jego postępowania, ponieważ dziewczyny to nie zabawki, tym bardziej nie dziewczyny w naszym wieku. Uważałem, że one mają uczucia, ale on niestety uważał inaczej, z czego nie byłem zadowolony, ale nie mogłem nic poradzić.
         Z drugiej strony,  laski same się do niego kleiły. Miał w sobie jakiś magnez, tylko jaki? Krótkie, zawsze idealnie postawione na żel włosy, ciemną karnację, ciemne oczy i ciemne wszystko, w szczególności ciemno miał w głowie.
         — Wiesz, że nie pójdę, jeżeli ona się nie zgodzi.
         — Staaary, no błaaagam! — Uklęknął na kolanach, a ja zacząłem się śmiać. Po mimo, że był chamski wobec dziewczyn, to dla mnie był najlepszym przyjacielem
         — Ale musisz iść do Cary i obiecać jej, że nie będziesz mnie napastował żadną natrętną, pijaną i stukniętą laską.
         — Huuura! — Podskoczył jak szalony, ściskając mnie z całej siły.

         — Co ja ci mówiłam na temat Russel’a? — Słuchałem wściekłej Cary, od której chwilę temu wyszedł kumpel. — Nie, nie i jeszcze raz nie.
         — A jak nie, to co mi zrobisz? — Śmiałem się.
         — To cię rzucę. — Odpowiedziała poważnie, a ja na moment zamarłem.
         — Cara…? — Wziąłem głęboki oddech, bojąc się tego co powie.
         — Jak nie pójdziesz na imprezę, to… — Cisza.
         — To co? — Byłem zdziwiony.
         — To spędzę u ciebie noc. Moja mama się zgodziła.
         Aż zaparło mi dechw piersi, gdy to usłyszałem. Że co, że jak?

         — Okej, bądź tu jutro o dziewiętnastej, a ja wszystko załatwię. — Rozłączyłem się i padłem na łóżko, wyobrażając sobie, co może się stać, gdy będę miał Carę tak blisko przez całą noc. Będziemy sami, będziemy leżeć na miękkim, wygodnym łóżku i… Będziemy sami!

środa, 27 stycznia 2016

Rozdział 1

                — Odwróć się, do jasnej cholery! — krzyknąłem, biegnąc za uciekinierką. — Nie chce mi się bawić w kotka i myszkę!
         — Złap mnie! — Zaśmiała się dziewczyna, ale dla mnie to wcale nie było śmieszne.
         Goniłem ją dobre pół godziny, chociaż mógłbym ją złapać w pół sekundy, ale przy niej musiałem nad sobą panować.
         — Zaraz cię złapię! — Zacząłem biec trochę szybciej, ale nie przekraczając pewnych granic, aż w końcu ją dopadłem.
         Złapałem ją za ramię i lekko pociągnąłem w dół, aby upadła, tym samym przytrzymując ją delikatnie, by nic się jej nie stało. Leżała na ziemi, a ja położyłem się na niej, ciężko oddychając, aby udać zmęczenie. W końcu po takim maratonie normalni ludzie się męczą. Śmiała się, a jej długie, proste i ciemne włosy okalały całą twarz. Miała poważne rysy jak na piętnastolatkę, ale to mi się w niej najbardziej podobało. Wyglądała zupełnie inaczej, niż dziewczyny w naszym wieku. Ubierała się stosownie, nie przesadzała z makijażem, tylko delikatnie podkreślała swoją urodę.
         — Mam cię, cholero — wysapałem i zbliżyłem swoje usta do niej, delikatnie zatapiając się w jej duże, namiętne wargi.
         — Wiedziałam, że mnie złapiesz — odpowiedziała.
         Uniosłem się delikatnie i popatrzyłem na nią. Była esencją smaku, czymś, czego nie mogłem sobie wyobrazić. Będąc przy niej czułem się jak dziecko, które ma swoją ukochaną, wymarzoną zabawkę. Nie to, żebym ją tak traktował, ale takie właśnie miałem wrażenia. Czułem, że Cara jest wyjątkowa i jest najbardziej odpowiednią dziewczyną, jaką mogłem sobie tylko wymarzyć.
         — Chodź. — Podałem jej rękę, aby pomóc wstać. Złapała ją bez chwili namysłu, podniosła się i otrzepała ubranie z trawy i piachu. — Na co masz ochotę?
         — Na lody. — Zaśmiała się. — A ty?
         — Na ciebie — odparłem pierwsze, co przyszło mi na myśl.
         — No to mnie złap! — krzyknęła i zaczęła uciekać, a ja stałem przez chwilę jak wryty.
         — Serio?! Znowu? —Westchnąłem i zacząłem biec za nią.

*
         — Gdzie byłeś, Will? — Usłyszałem, wchodząc do domu.
         — Cześć, mamo. Ciebie też miło widzieć — odburknąłem, siadając przy bufecie.
         — Gdzie byłeś? — Ponowiła pytanie.
         — Biegałem z Carą, a póżniej poszliśmy na lody.
         Kobieta spiorunowała mnie wzrokiem, po czym powiedziała.
         — Mówiłam ci coś na temat tej dziewczyny.
         — Wiem, ale to, że Cara nie jest taka, jak ja, nie oznacza, że nie może być moją dziewczyną. — Matko podeszła do mnie i złapała mnie za ramię.
         — Nie oznacza, owszem. Jednak musisz pamiętać, że przy niej masz zachować kontrolę, a jest to trudne, biorąc pod uwagę fakt, że dopiero je poznajesz.
         — To do szkoły też mam przestać chodzić?  — zapytałem z przekąsem.
         Kobieta wzięła głęboki oddech, bo na to nie miała co odpowiedzieć. Zawsze, gdy czepiała się o Carę, odpowiadałem właśnie tym zdaniem i to kończyło całą dyskusję. Matka podała mi talerz z kolacją, więc zacząłem jeść.
         — Jutro wpadnie ciocia Teya z wujkiem Oliverem. Proszę, abyś był na obiedzie. — Usłyszałem, udając się do swojego pokoju.
         — Dobrze, mamo — odpowiedziałem.
         Usiadłem przed komputerem i otworzyłem Faceeboka, na którym miałem już wiadomość od Cary. Jak zwykle napisała, że bardzo za mną tęskni, co mnie nie zdziwiło, bo ja czułem dokładnie to samo. Odpisałem jej szybko, wyciągnąłem czyste ubrania z szafy i skierowałem swoje kroki do łazienki. Puściłem wodę, rozebrałem się i już miałem jedną nogę w wannie, gdy okazało się, że woda jest lodowata.
         — Mamo! — Wydarłem się na całe gardło. — Mamo! Czemu woda jest zimna?!
         — Nie krzycz. — Usłyszałem głos tuż za drzwiami. — Zapomniałam ci powiedzieć, że popsuł się piec.
         Przeklnąłem w myślach, że nie mogę się normalnie umyć, gdy do głowy przyszedł mi świetny pomysł. Wystawiłem dłoń przed siebie i spojrzałem na nią, by po chwili zobaczyć sporej wielkości kulę ognia. Gdy była już wystarczająca, po prostu wrzuciłem ja do wody i tak oto moja kąpiel była gotowa. W ciągu  godziny powtarzałem ten krok kilkukrotnie, gdy tylko czułem, że temperatura cieczy maleje.
         — Will, co ty tam robisz, skoro woda jest zimna? —Matka pukała do drzwi.
         — Nie jest zimna — odpowiedziałem, owijając swoje ciało w ręcznik.
         — Jak to, nie jest zimna?
         — Normalnie. — Otworzyłem drzwi, a kobieta odskoczyła przerażona. — Podgrzałem ją. — Uśmiechnąłem, pokazując kulę, którą trzymałem na ręce.
         — Ty mały spryciarzu. — Potargała moje mokre włosy, kręcąc głową. — A możesz zrobić to samo dla mnie? — zapytała błagalnie, a ja nie mając większego wyboru, zrobiłem to, o co poprosiła.

*
         — Więc, jak myślisz kochanie, co dostaniesz na urodziny? — zapytała ciocia Teya, która właśnie brała kawałek kotleta do buzi.
         — Nie wiem, ciociu, ale może ty mi powiesz?  — Puściłem do niej oczko, ona się uśmiechnęła.
         — Na pewno nie dowiesz się, co dostaniesz od chrzestnej. Miałam na myśli, co dostaniesz od rodziców.
         — Ja już dostałem swój prezent. —Znów powtórzyłem swój gest.
         — Tak, a co dostałeś? — Uniosła brwi, w tym samym momencie co moja mama.
         — Taki mały dar. — Wstałem od stołu, by nikomu nie zrobić krzywdy i patrząc na kominek, nie mogłem się powstrzymać od rzucenia w niego małą kulką ognie. Wujek Oliver zakrztusił się i przepił szybko wodą.
         — Ameel! Czemu nic nie powiedziałaś?! — krzyknęła Teya, patrząc na moją matkę.
         — Wiesz, sama dowiedziałam się niedawno i chciałam wam powiedzieć dzisiaj, ale mój synek mnie uprzedził. — Zawstydziła się.
         — A więc, czyżby historia się powtarza? — Oliver patrzył na mnie, jak na kogoś, kto zabił mu rodzinę.
         — Nie sądzę. — Matka zaprzeczyła, kiwając głową. — A co z Charrol?

         — Podejrzewam — Oliver spojrzał prosto w oczy mojej matki, a Teya spuściła głowę — że ona zaczyna czytać w myślach.

niedziela, 24 stycznia 2016

Prolog

— Mamo, kurna, co się dzieje? — spytałem, patrząc na kobietę, która siedziała na kanapie i wcale nie była zdziwiona tym, że trzymam w ręce wielką, ognistą kulę.
Chwilę przedtem wydarzyło się coś, czego zupełnie nie potrafiłem zrozumieć. Jak zwykle siedziałem w moim pokoju, grając na komputerze, gdy przyszła mi ochota, aby zapalić. Rodzice nie wiedzieli, że mam styczność z używkami, a ja nie zamierzałem się do tego przyznawać, bo jaki normalny nastolatek powie swoim rodzicom, że pali? No właśnie, żaden. Wyciągnąłem więc paczkę z mojej idealnej kryjówki, która znajdowała się pomiędzy moim łóżkiem a parapetem. Miałem tam malutką, sekretną dziurkę. Chowałem w niej rzeczy, które były dla mnie ważne, albo te, co nie powinny trafić w niepowołane ręce. Wyciągnąłem jednego szluga i zapalniczkę, po czym włożyłem do ust ów zdobycz i nie zdążywszy palcem dotknąć źródła ognia, w mojej ręce zaczęła pojawiać się najpierw mała, a później równomiernie rosnąć, coraz większa kula ognia. Nie wiedząc, co mam zrobić, szybko zbiegłem schodami w dół, aby znaleźć się przy rodzicach, którzy zawsze znali odpowiedź na moje pytania.
— Mamo! Powiedz coś! — krzyknąłem histerycznie, patrząc na moją dłoń. Nadal palił się na niej ogień. — Co to jest?!
Matka patrzyła to na mnie, to na ojca i znów na mnie, a ja grzecznie czekałem, chociaż wcale nie chciałem czekać. W końcu uśmiechnęła się do mnie, oznajmiając:
— Nie bój się syneczku. — Wstała i podeszła do mnie. — Jesteś wyjątkowy, Will. Naprawdę wyjątkowy.
Że co? O czym ona mówi? Ja wyjątkowy? Nie jestem wyjątkowy! — myślałem. Ameel złapała moją rękę, po czym delikatnie zamknęła drugą ręką moją dłoń. Zrobiła to tak delikatnie, jakby doskonale wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi. Pomijając fakt, że moim ciałem trzęsło, niczym galaretą, bo byłem nieziemsko przerażony, ona zachowywała się tak, jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. Wyraz twarzy miała spokojny, była opanowana i pewna tego, co robi.
Po otworzeniu z powrotem dłoni nie było na niej nawet najmniejszego śladu po palącym się ogniu. Normalnie moja skóra powinna być zaczerwieniona, ewentualnie w jakichś bąblach i oczywiście potwornie piec, ale nic takiego nie miało miejsca. Wyglądała jak przedtem.
— Widzę, że historia kołem się toczy. — Zaśmiał się tata, który spokojnie przyglądał się całej sytuacji.
— Ale jak? — Mama nie była taka zadowolona, a ja nadal stałem jak wryty, bo niczego konkretnego się nie dowiedziałem. — Przecież Felton nie żyje, Rosse nie żyje i minęło tyle lat… — Zamyśliła się, jakby przypominając sobie jakieś wydarzenia z przeszłości.
— Nie wiem jak — odpowiedział Nathan — ale wiem, że nie oznacza to nic dobrego. Pamiętasz, jak my zaczynaliśmy?
— Oj tak, pamiętam. — Uśmiechnęła się na samą myśl.
— Przepraszam bardzo, że przerywam państwu tę pogawędkę, ale czy możecie mi wytłumaczyć, co tak naprawdę się stało, bo ja nic nie rozumiem — powiedziałem, siadając obok ojca na dużej, skórzanej kanapie.
— Jest to długa historia, ale myślę, że mamy czas. — Spojrzenie taty było przyjazne, ale skrywało w sobie jakąś tajemnicę, o której za moment miałem się dowiedzieć.

I tak właśnie zostałem wtajemniczony w historię, która na pierwszy rzut oka mogła wydawać się bajką. Niegdyś istniał demon, który ożenił się z wiedźmą, a że one nie były lubiane wśród narodu, została ona w okrutny sposób pozbawiona życia. Pomimo tego, że owa czarownica przeżyła, Felton i tak zapragnął zemsty, postanawiając sobie, że zabije wszystkich ludzi. W tym celu utworzył specjalny oddział czystych dusz, w którym między innymi znaleźli się moi rodzice. Musieli oni walczyć z nadprzyrodzonymi siłami, osobami, które posiadały moce, jakich nie można sobie wyobrazić na pierwszy rzut oka, ponieważ przeciwstawili się mu i musieli ochronić świat. Cała historia jednak zakończyła się pomyślnie, co skutkowało zabiciem demona i jego żony oraz tym, że oddział utracił swoje moce, w tym rodzice.
Magicznym i niezrozumiałym dla mnie sposobem w tamtym czasie, odziedziczyłem po matce dar władania ogniem. Mogłem przywoływać go w każdej chwili, w wybranej przeze mnie postaci. Nie jeden raz stawałem się chodzącym płomieniem, zaś innym razem ogień był tylko na skrawku mojego ciała. Z biegiem czasu nauczyłem się nad tym panować, ale wtedy pojawił się inny problem, a właściwie dar. Szybkość. Potrafiłem bez wysiłku przegonić jadący pociąg czy samochód wyścigowy, byłem szybszy od pocisków z broni czy też wiatru. Czas nie stanowił dla mnie żadnego problemu. Stanowili go ludzie, przy których nie mogłem ukazywać swoich mocy, co nie było wcale tak łatwe, ale wszystkiego się nauczyłem.
Myślałem, że jestem sam, że nie ma innych dzieciaków, takich jak ja, ale po pewnym czasie zaczynałem rozpoznawać osoby, które były podobne do mnie. Zachowywały się identycznie i miały problemy z kontrolowaniem się przy ludziach. W tamtym momencie nie zdawałem sobie sprawy, że ktoś o nas wie i jak na nas wołają. Dziś znam już naszą nazwę: Czarne Anioły Mroku.