— Nie wiem, pewnie pomyślisz, że zgłupiałam, ale… —
zacięła się.
— No
mów wreszcie. — Traciłem cierpliwość.
— No
bo była u mnie wczoraj taka dziewczyna i ona po prostu zniknęła. — Stałem jak
wryty.
— I
może mi jeszcze powiesz, że miała na imię Alice i była ruda? — spytałem
zaskoczony.
— Skąd
wiesz? — Była nie mniej zdziwiona, niż ja.
— Bo u
mnie też była. Co ci powiedziała?
— No
właśnie nic, spotkała się ze mną i zniknęła, jak gdyby nigdy nic. Szłyśmy po
mieście, zamyśliłam się, zaczęłam do niej mówić, a jej już nie było. — Patrzyła
na mnie, a ja na nią, nie wiedząc, co powiedzieć.
*
—
Tato, mówię ci, że coś jest nie tak. — Siedziałem obok niego, opowiadając o
rozmowie z Charrol. Ciocia Teya patrzyła to na mnie, to na swoją córkę i lekko
potrząsała kolanem, a wuj Oliver trzymał ją za rękę.
—
Ameel, myślę, że dzieje się się coś niedobrego. — Spojrzała na matkę. — A Jon
lub Felcy się odzywali?
— To
oni też o tym wiedzą? — zapytałem zaskoczony.
— Tak,
synku. Widzisz, wuj Jon potrafił czytać w myślach, tak jak twoja kuzynka. I był
w jakimś sensie połączy z ciocią Teyą.
No pięknie,
kolejne niewyjaśnione sytuacje. Zastanawiałem się, czego jeszcze się dowiem o
swojej rodzinie.
— Jak
wygląda ta dziewczyna, co do was mówi? — spytał Oliver.
— No,
ona jest taka przeciętna. Ma włosy sięgające do ramion, płomiennie rude,
kręcone. Ma około metr sześćdziesiąt wzrostu i niczym szczególnym się nie
wyróżnia.
— Co
ty mówisz? — Przerwała mi Charrol. — Ona jest piękna! To najładniejsza kobieta,
jaką kiedykolwiek widziałam.
—
Zaraz, zaraz. — Wujek zmarszczył czoło. — A czy jak się z nią spotkaliście, to
był obok ktoś jeszcze?
— Nie.
— odpowiedziałem bez namysłu.
— Tak,
była tam taka dziewczyna, blondynka, również piękna.
Zdziwiłem
się, bo przypomniała mi się kobieta, która weszła do kawiarni chwilę przed
Alice, która tak przykuła moją uwagę.
—
Znaczy, ja też widziałem taką dziewczynę…
Rodzice
popatrzyli po sobie.
—
Mieliście jakiś kontakt z Winter od tego pamiętnego dnia na wyspie?
— Nie.
— Pokręciło głowami wujostwo.
— Czy
to możliwe, że… — przerwała mama.
— To
ich dzieci? — dodał tata.
— Ale
przecież Rosse nie żyje! — krzyknął Oliver, wstając z kanapy.
— Ile
lat mogły mieć te dziewczyny? — Teya popatrzyła na nas.
—
Osiemnaście, dziewiętnaście? — Nie byłem pewien.
—
Myślę, że tak. Mogły mieć tyle lat. Na pewno nie były w naszym wieku. — zawtórowała
mi kuzynka.
—
Nigdy nie zapytaliśmy Rosse czy ma dziecko. — Wuj krążył po pokoju, myśląc.
—
Jeżeli to naprawdę ich dzieci, to dlaczego się w ogóle z nimi skontaktowały? —
Mama również wstała.
— Może
dlatego, że zyskali moce. Może coś się znowu dzieje? — Nie chcesz chyba, by przechodzili tego, co my musieliśmy
przechodzić?
— A
mają inny wybór?
—
Przecież możemy uciec!
—
Oszalałeś? Wszędzie ich znajdą, nie pamiętasz, jak było z nami?
— My
byliśmy inną historią, byliśmy zaplanowani. Nawet nie jesteśmy prawdziwymi
dziećmi naszych rodziców, a oni są.
—
Jednak mają moce!
— My
też mieliśmy, więc to możliwe.
— Ale
oni się urodzili, jak my już ich nie mieliśmy.
—
Genetyka, moja droga, genetyka. To, że one zniknęły, to nie znaczy, że nie są
gdzieś schowane w środku nas.
— Może
powinniśmy ich poszukać?
— GPS’a
wsadźmy.
— Wracając
do tematu, musimy ich znaleźć, je znaleźć, żeby się dowiedzieć, czy to prawda.
— Ale
jak?
— Nie
wiem właśnie. Coś wymyślimy.
Rodzice
z wujami rozmawiali między sobą, nie tłumacząc nam niczego i nie zwracając na
nas uwagi. Zastanawiałem się kim była Rosse i Winter, co mieli na myśli mówiąc,
że nie byli dziećmi dziadków i co najważniejsze, jak chcą znaleźć te dwie
dziewuchy, jeżeli nie mamy z nimi kontaktu i co może nam grozić?